Reklama

"Kick-Ass": Zamknij się. Kop dupę!

"Kick-Ass", reż. Matthew Vaughn, USA, Wielka Brytania 2010, dystrybutor Monolith Films, premiera kinowa 16 kwietnia 2010 roku.

"Wrzeszczący demon w jego głowie majda, zmieniając go w Mr. Hyde'a... Weź nie podskakuj chłopie, bo on ci dupę skopie".

Powyższy slogan pochodzi z plakatu zrealizowanego w 1976 roku filmu "Dr. Black i Mr. Hyde", jest kozacki i jak ulał pasuje do filmu, którego tytuł w wolnym tłumaczeniu mógłby brzmieć tyłkokopacz, dupoklep, pośladowgniatacz albo kopodup. Sęk w tym, że "Kick-Ass" radzi sobie doskonale bez zapożyczonych sloganów i nawet twórcy "Starcia Tytanów", którzy swój film w Stanach reklamowali hasłem: "Tytani będą się ścierać", nie daliby rady niczego tu schrzanić. No bo co? Tyłki będą kopane. I już.

Reklama

Na początek wiadomość, która paradoksalnie nie powinna nas cieszyć. Wymierzony w poślady polskiej widowni kuksaniec nie jest tak silny jak być powinien. "Kick-Ass" jest bowiem, w pewnym sensie i przy zachowaniu skali, tym dla współczesnego komiksomaniaka, czym byli "Strażnicy" Alana Moore'a w drugiej połowie lat 80-tych.

Komiks Marka Millara czerpie pełnymi garściami z kultowej opowieści o Komediancie, Nocnym Puchaczu, Dr. Manhattanie i innych. Tym, co rzuca się w oczy jako pierwsze, jest sama koncepcja superbohatera pozbawionego supermocy, jednak sedno inspiracji tkwi gdzie indziej - w konwergencji.

Trudne słowo, które nie kopie i nie powala, ale określa istotę tego, czym jest projekt "Kick-Ass". Otóż konwergencja, w odniesieniu do mediów znaczy ni mniej, ni więcej tyle co przenikanie, współistnienie czy integracja. Za przykład z naszego podwórka posłużyć mogą seriale, których bohaterowie prowadzą równocześnie videoblogi w sieci albo nagrywają albumy dostępne w sklepie za rogiem.

Strażnicy nie posługiwali się Internetem, nie prowadzili kolumn z poradami w miesięcznikach dla pań, ale spisywali wspomnienia, listy i zostawiali za sobą akta. Narracja w kultowej powieści graficznej Moore'a prowadzona była wielopłaszczyznowo - chłopiec czytał komiks pt. "Opowieści z Czarnej Laguny" i karty tego komiksu zawarte były w "Strażnikach". Podobnie funkcjonowały wspomnienia Hollisa Masona vel. Nocnego Puchacza i kartoteka psychiatryczna Rorschacha.

"Kick-Ass" wykorzystuje ten sam patent, jednocześnie aktualizując go o niewykorzystywane dotąd możliwości, jakie przed komiksami otwiera Youtube, Myspace i inne serwisy internetowe. Kiedy na kartach drugiego zeszytu jakiś dzieciak komórką filmował Dave'a, stawiającego właśnie czoła trzem masywnym Portorykańczykom, klip z tego incydentu natychmiast trafiał do sieci.

Jeśli mielibyśmy z tej perspektywy rozpatrywać film, który właśnie wchodzi na polskie ekrany, to musielibyśmy uznać, że Dave Lizewski może siedzieć tuż obok i zaśmiewać się do rozpuku oglądając podrasowaną wersję własnej historii. Ta bowiem różni się nieco od komiksowego pierwowzoru, co umknie zapewne wielu polskim widzom, dla których jedyną możliwością zapoznania się z nim, było sprowadzenie go z zagranicy.

Papierowemu Davowi po prostu mniej wychodziło. Częściej i dotkliwiej obrywał, dłużej się regenerował i poniekąd do końca skazany był na zastępcze sposoby rozładowywania seksualnego napięcia. Poprzez podkręcenie pewnych elementów film można swobodnie czytać jako próbę rekompensaty realnie istniejącemu Lizewskiemu jego komiksowych niepowodzeń.

Rachityczny blondynek zapewne ucieszyłby się widząc odgrywającego go w filmie Aarona Johnsona, który już niedługo wcieli się w rolę młodego Johna Lennona. Powodów do narzekań nie miałaby też reszta bohaterów - ekranowa Katie - miłość Dave'a, bije na łeb swój pierwowzór, Nicholas Cage w roli Dużego Papcia zamiast Las Vegas zostawia za sobą słupy dymu, a brzmienie soczystych bluzgów wydobywających się z ust 10-letniej Hit Girl mogłoby wprawić prawdziwą Mindy w osłupienie.

O ile wspomniane decyzje obsadowe doskonale wpływają na widowiskowość spektaklu, o tyle występ znanego z "Supersamca" Christophera Mintz-Plasse wnosi do filmu absolutnie nową jakość. Młody aktor już jako McLovin' udowadniał swój niebywały słuch do dialogów oraz rzadką umiejętność rozśmieszania bez żenady. Artysta w perfekcyjny sposób balansuje na granicy śmiechu i śmieszności, zgrywy i obciachu.

Podobna właściwość wydaje się o tyle istotna, że "Kick-Ass" poza tym, że jest superefektowną jatką z zabawnym twistem, jest również filmem o dorastającej młodzieży. Tym co odróżniało "Supersamca" od szeregu kręconych na wzór "American Pie" filmideł był właśnie znakomity słuch i wzrok jego twórców, którym udało się przyłapać nastolatków "na gorąco" z całym obsesyjnie seksualnym rezerwuarem wulgaryzmów, obleśnych rytuałów i maskujących niedojrzałość komunałów, ale i palącą potrzebą akceptacji, nieśmiałością i uczuciowością zarazem.

Jeśli na chwilę zawiesimy zaufanie do polskich napisów wyświetlających się u dołu kopii i wsłuchamy się w dialogi pomiędzy postaciami, to również w "Kick-Assie" odkryć możemy podobnego typu opowieść.

O czym jest bowiem ten film, jeśli nie o nastolatku, który z jakiegoś powodu postanawia przywdziać budzący niejednoznaczne skojarzenia trykot? Woody Allen powiedział kiedyś, że jedyna dostępna nam sposobność zemsty na bezmózgich osiłkach, to napisanie na nich zjadliwego kupletu. Udręczony przez szkolne realia, w których wszystko dostaje się tym lepiej przystosowanym Dave, ma na to inną receptę: mordobicie. Czy to dobrze? Nie wiem, ale chętnie się zamknę i skopię kilka tyłków.

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kick-Ass | film | Matthew Vaughn | kopie | KOP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy