Reklama

"Kamerdyner": Ameryka w pigułce [recenzja]

Nowy film Lee Danielsa to epicka historia o Ameryce opowiedziana z perspektywy drugoplanowego bohatera dziejów - takiego, którego zwykle nie zauważamy; tego który ma najlepszy wgląd zarówno w to, co publiczne, jak i w to, co prywatne.

Scenariusz "Kamerdynera" jest zbudowany na mieszance wielkiej czułości i przenikliwej krytyki, jaką może czuć względem Ameryki ten, kto wychował się nie tylko na hollywoodzkich filmach, ale i na amerykańskiej ulicy. Urodzony w Pensylwanii Lee Daniels jest przy okazji reżyserem, który umie opowiadać o wykluczeniu i barwnie analizować historię. W jego filmach ("Hej, Skarbie!", "Pokusa") zawsze można odnaleźć śladowe ilości kiczu i sporą dozę sentymentu, ale nie przesłaniają one społecznego przekazu, wokół którego osnuwa się fabuła. On sam nie drażni, a każdy z filmów Danielsa - jako perfekcyjna synteza gatunków - jest produkcją o dużym potencjale komercyjnym.

Reklama

Daniels to artysta, który umie rozdmuchać fakty, ubarwiać opowieści i w punkt obsadzać aktorów. Pierwszoplanową rolę w "Kamerdynerze" powierzył Forestowi Whitaker'owi, który w precyzyjny i wyważony sposób wciela się w służącego wychowanego w post-niewolniczych czasach na polach bawełny, dojrzewającego w służbówkach waszyngtońskich hoteli i starzejącego się w Białym Domu w roli kamerdynera. Daniels fenomenalnie żongluje stereotypami i amerykańskimi snami - ustawia swojego bohatera na pograniczu bajek o awansie pucybuta na milionera i martyrologicznych filmów o amerykańskim rasizmie. Na historię patrzy przez pryzmat indywidualnych doświadczeń, prywatnych konfliktów i osobistych traum. Opowiadanie wydarzeń z ich perspektywy daje mu szansę na elastyczne operowanie dystansem i zbliżeniem.

Rozmowom kolejnych prezydentów, którym służy Cecil (Whitaker), możemy się tylko przysłuchiwać; ich stanom w chwilach psychicznego i emocjonalnego rozprężenia wolno nam się za to przyglądać o wiele dłużej, niż zwykle. Sam Gaines daje nam zaś pełen wgląd w życie ciemnoskórych obywateli Ameryki, którymi do lat 50. nikt się nie przyglądał. Wskazując na tą kwestię Daniels nie obrzuca jednak błotem polityków, ale wskazuje ich niewiedzę, częsty brak empatii, obojętność na życie obywateli. Tylko syn Gainesa, Louis (David Oyelowo) gardzi faktem, że ojciec pracuje w służbie systemu, który ma go za nic i zmusza do ciągłej walki o własną godność. Pokazuje ją nam z własnego punktu widzenia - najpierw przystępując do Czarnych Panter, później stając się politycznym aktywistą.

Jako że to, co publiczne jest zawsze też tym, co prywatne Daniels wpuszcza nas też do domu Cecila - miejsca, które rzuca nowe światło na sytuacje dziejące się na ulicach. Miejsca, które z jednej strony oferuje bezpieczeństwo, z drugiej jest przestrzenią permanentnego kryzysu. Raz powodowanego konfliktami na rynku pracy, czasem płynącego z głębokiego poczucia osamotnienia, niekiedy związanego z próbą zdrady przypisanych sobie ról społecznych. Daniels pokazuje w "Kamerdynerze", jak wiele może zależeć od jednego człowieka, ale i jak bardzo historia powszechna odbija się na jednostkach. I choć nadmiar patosu neguje ironią, buduje kolejny amerykański sen, w którym rację bytu znajdują tylko dobre zakończenia. Czy wiara w lepsze życie nie jest jednak zwyczajnie ludzką cechą - zarówno jednostkową jak i zupełnie powszechną? Na pewno wielce autentyczną.

7/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Kamerdyner" ("The Butler"), reż. Lee Daniels, USA 2013, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 26 grudnia 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy