Reklama

"Jupiter: Intronizacja" [recenzja]: Kosmiczna opera mydlana

Dwudziestokilkuletnia sprzątaczka okazuje się właścicielką Ziemi, a zarazem matką 14-tysięcznoletnich trojaczków - chciwych i dumnych korpobossów. Innymi słowy rodzeństwo Wachowskich zaprasza widzów nie na kosmiczny "Matrix", a raczej na... "Modę na sukces" gdzieś we wszechświecie.

"Jupiter: Intronizacja" to przykład takiego kina, w którego budżecie pamiętano o wszystkim, poza scenariuszem.

Na kostiumy, efekty specjalne, animację komputerową, zdjęcia, aktorów, scenografię, charakteryzację - wydano fortunę. Ewidentnie jednak zabrakło czasu i pieniędzy na odważnego konsultanta, który Andy'emu i Lanie Wachowskim - reżyserom, producentom i scenarzystom dzieła - powiedziałby jasno i dobitnie, że trochę się zagalopowali i zapętlili...

W "Intronizacji" znaleźć można wszystko - od "Autostopem przez galaktykę", przez "Star Treka", "Gwiezdne wojny", "Piąty element", "Grawitację", "Strażników galaktyki", "Thora", aż po "Matrixa" i... "Ze śmiercią jej do twarzy", "Kleopatrę" czy "Underworld". W samym zapożyczaniu i żonglerce znanymi schematami nie ma nic złego. Wiadomo, gatunek rządzi się swoimi prawami, a w popkulturze i tak wszystko już było, teraz pozostaje tylko kopiować. Rzecz w tym, że filmowe rodzeństwo naśladuje innych z gracją dinozaura. Lekkość czy humor zdają się "Jupiter: Intronizacji" obce.

Reklama

Punkt wyjścia najbardziej zbliża opowieść do "Strażników galaktyki", dojścia - do "Mody na sukces" lub "Dynastii". Zamiast zwariowanego Petera Quilla jest Ziemianka z podejrzanymi kosmicznymi krewnymi (tytułowa Jupiter grana przez Milę Kunis). Zamiast mrukliwej kompanii Star Lorda - Caine (Channing Tatum) - genetycznie stworzony wojownik, Lykantant, czyli połączenie człowieka, wilka i anioła (który chwilowo skrzydła zamienił na latające buty). Zamiast Ronana, Koratha i Thanosa otrzymujemy Balema (Eddie Redmayne), Titusa (Douglas Booth) i Kalique (Tuppence Middleton) - rodzeństwo od tysięcy lat zarządzające gargantuiczną korporacją, w której posiadaniu znajdują się całe planety. Każda z planet to farma, a jej mieszkańcy to (cześć, "Matrix"!) trzoda chlewna do pozyskiwania ekstraktu (cześć, "Ze śmiercią jej do twarzy"!) wiecznej młodości. Jupiter jest, niestety, mamusią tej uroczej trójki - a dokładniej jej genetyczną reinkarnacją. Fakt ten uprawnia ją do królewskich tytułów i przejęcia Ziemi na własność. Balem i Titus nie zamierzają do tego dopuścić.

Ogólny zarys intrygi otwierał przed produkcją ciekawe możliwości. Film mógł dać nam nowy fantastyczny świat i bohaterów oraz powiedzieć przy okazji coś na temat krwiożerczego kapitalizmu. W zamian Wachowscy oferują jedynie patos - wielgaśne tło z komputerowymi dekoracjami, pseudostarożytnymi kostiumami (cześć, Asgardzie!) i rysowane grubą kreską postaci. Jupiter z pięknymi, wielkimi oczami Kunis (uroda to wszystko, co aktorka wnosi do filmu) zdaje się tylko naiwnym popychadłem w rękach nowych krewnych i przyjaciół. Caine to osiłek o złotym sercu, przystojnej aparycji i zakochanym spojrzeniu (niczego więcej od Tatuma się tu nie wymaga). O Titusie i Kalique zapomina się już w chwili ich poznania. A Balem? Redmayne gra go na granicy karykatury, operując głównie syczącym szeptem i grymasem twarzy. Tylko Sean Bean jest, po prostu, sobą, ekranowym twardzielem. Niestety, tylko na drugim planie.

Jeżeli przymnie się oko i zasłoni uszy (by nie słyszeć dialogów i mądrości pokroju: "Pszczoły są genetycznie zaprogramowane do rozpoznawania królewskiej krwi"), zapomni, że widziało wiele innych, naprawdę dobrych filmów science fiction (z humorem, przesłaniem, wielowymiarowymi bohaterami), generalnie raczej zostawi myślenie i logikę za drzwiami sali kinowej (logiki w tym uniwersum naprawdę lepiej nie szukać), można... seans przetrwać. Jeżeli jednak potrafi się w jednym z epizodów rozpoznać Terry'ego Gilliama i ma się więcej niż 10 lat, w głowie rodzi się podejrzenie, że za kamerą stanęli nie wizjonerzy filmowej rozrywki, a sam Ridge Forrester.

4/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Jupiter: Intronizacja" (Jupiter Ascending), reż. Lana Wachowski i Andy Wachowski, USA 2015, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 6 lutego 2015 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy