Reklama

"John Wick" [recenzja]: Bezlitosny madafaka

"John Wick" Chada Stahelskiego i Davida Leitcha jest dla Keanu Reevesa tym samym, czym seria "Niezniszczalni" dla Sylvestra Stallone'a i jego świty: okazją do zabawy i wygłupów, jak za starych dobrych czasów.

To również zabójczo poważny i strasznie śmieszny ukłon w stronę b-klasowego kina akcji, w którym bohaterowie porozumiewają się za pomocą bon motów, a za fabułę starczy spirala przemocy.

Rosyjscy gangsterzy nazywają Johna Wicka "Babą Jagą", co - na użytek nieznających wschodnioeuropejskiego folkloru Amerykanów - tłumaczą jako "Boogeyman". Bez względu na różnice kulturowe, wniosek pozostaje taki sam: Wick to ktoś, kto wydaje się nadnaturalnym potworem, ktoś, kto nawet największych twardzieli zmienia w czterolatków, którzy kulą się w łóżkach i obgryzają rogi kołder, wpatrując się w cienie falujące pod drzwiami ich sypialni. Kombinacja grozy i szacunku, jaką bohater wywołuje w kolejnych napotykanych przez siebie postaciach, jest tutaj głównym źródłem komizmu.

Reklama

W czasie stu minut trwania filmu Wick wielokrotnie udowadnia, że zasłużył sobie na taką renomę, ale wystarczy pojedyncze spojrzenie, aby zrozumieć, że tego faceta należy się bać. Blada i nieogolona twarz; czarne, półdługie włosy, które rzeczywiście mogą budzić skojarzenia z czarownicą; chrapliwy głos, zaciśnięte szczęki, wściekłe spojrzenie. Połączenie hardości i uduchowienia, które cechowało wiele dawnych ról Reevesa i które w "Matriksie" Wachowscy przekuli w figurę kung-fu mesjasza, w "Johnie Wicku" gęstnieje w czyste szaleństwo. Jeśli kiedyś Reeves wydawał się równocześnie straszny i śmieszny, to teraz jest zachwycająco groteskowy.

Fabuła, w której Wick pełni funkcję protagonisty i deus ex machiny, jest tak kuriozalna, jak zapowiadały to materiały prasowe. Oto płatny zabójca, który postanowił ożenić się i ustatkować, po latach wraca do gry. Impulsem do tego jest napaść ze strony młodego bandziora (powtarzający rolę Theona z "Gry o Tron" Alfie Allen), syna potężnego gangstera (komicznie zblazowany Michael Nyqvist). Lekkomyślny dzieciak demoluje Wickowi mieszkanie, kradnie samochód i - co najgorsze - zabija ukochanego psa, prezent od zmarłej żony. Ścieżka zemsty wiedzie przez zarysowane z fantazją przestępcze podziemie. Mamy tu m.in. hotel, gdzie mieszkają "ludzie z branży" i nie wolno strzelać pod groźbą rozstrzelania, ale można za to liczyć na takie usługi, jak całodobowa pomoc medyczna udzielana przez azjatyckiego znachora.

Stahelski i Leitch - zawodowi kaskaderzy - zrealizowali "Johna Wicka" z rozmachem i wyczuciem. Nie brakuje w ich filmie pompujących adrenalinę w żyły scen, z których najbardziej widowiskowa jest strzelanina w nocnym klubie, wypełniona neonowymi powidokami, biegającymi w panice pół-nagimi ciałami i hipnotyzującą muzyką. Ciekawym i ryzykownym zabiegiem jest to, że twórcy zdecydowali się opowiedzieć tę prześmieszną historię z kamiennymi twarzami, przy wtórze ciężkiej muzyki i w oprawie z grafitowych zdjęć, tak jakby adaptowali którąś ze starotestamentowych ksiąg o ludzkiej winie i boskiej karze. O ich prawdziwych intencjach przypominają jednak nagłe eksplozje absurdu, przesadzone gesty i przeciągnięte ujęcia, które zdają się mówić: my wiemy i wy wiecie, więc bawmy się dalej.

7/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"John Wick", reż. Chad Stahelski i David Leitch, USA 2014, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 5 grudnia 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy