Reklama

Jakby nie było... Nowy Jork

"Co nas kręci, co nas podnieca" ("Whatever Works"), reż Woody Allen, USA 2009, Kino Świat, premiera kinowa 9 kwietnia 2010 roku.

Po pięciu latach Woody Allen wraca do ukochanego Nowego Jorku i starych filmowych kątów. "Jakby nie było" przypomina jego wczesne filmy z lat 70., gdzie zamiast samej fabuły liczył się inteligentny dialog: pełen słownych dowcipów, kulturowych aluzji i (auto)ironii. Jednak tę lekką historyjkę, zrobioną zapewne przy okazji innych projektów, ogląda się z przyjemnością.

Gdy pięć lat temu Woody Allen, zagorzały miłośnik Nowego Jorku, postanowił przenieść się do Europy, wywołał niemałe zaskoczenie. Po zrealizowanym w Londynie thrillerze "Wszystko gra", wydawało się, że wyjazd za Ocean okaże się ożywczy dla twórczości Allena. Filmy z końca lat 90. i z początku kolejnej dekady, choć przyjemne, stanowiły bowiem jedynie echo dawnej świetności twórcy "Annie Hall".

Reklama

Jednak "Scoop - Gorący temat" oraz zupełnie nieudany "Sen Kassandry" stanowiły kolejny spadek formy. Allen przeniósł się więc do gorącej Barcelony ("Vicky Cristina Barcelona") i wyszło mu to na dobre.

Teraz planuje film we Francji. Taki reżyserski sposób na zwiedzanie Europy. W międzyczasie napisał scenariusz do opowieści rozgrywającej się w Nowym Jorku.

"Jakby nie było" przypomina klimatem dawne filmy Allena (sposób kręcenia, kolorystyka i napisy w czołówce odwołują do filmów z lat 70.) i choć już od pewnego czasu krytycy pisali, że reżyser staje się epigonem samego siebie, to tym razem udało mu się stworzyć całkiem zgrabną historię.

Borys Yellnikoff - alter ego bohaterów granych przez Allena, ekscentryk w podeszłym wieku, z wszelkiego rodzaju objawami fobii i depresji, niedoszły noblista, rozwodnik, nie lubiący seksu i ludzi wokół - pewnego razu spotyka na schodach swojej kamienicy Melodie St. Ann Celestine, prostą dziewczynę z Missisipi, która uciekła z domu. Pozwala jej u siebie zamieszkać i nieoczekiwanie pobiera się z kilkadziesiąt lat młodszą od siebie dziewczyną.

Sprawy się jednak komplikują, gdy do miasta artystów, intelektualistów, ekscentryków i snobów, przyjeżdżają niezwykle religijni rodzice Melodie. Dodajmy - w separacji. Okazuje się, że w Nowym Jorku najlepiej sprawdza się tytułowe motto głównego bohatera - "whatever works". Cokolwiek działa, jakakolwiek miłosna konfiguracja się sprawdza - to dobrze.

Larry David znany komik, ostatnio dzięki telewizyjnej produkcji "Curb Your Enthusiasm", odrobinę przypomina Allena. Zresztą jako Borys stara się naśladować sposób gry reżysera "Jakby nie było" z dawnych czasów. Patricia Clarkson jako matka Melodie spotkała się już z Allenem przy okazji "Vicky Cristina Barcelona". Drażnić może jedynie blondwłosa Evan Rachel Wood (Melodie) w roli naiwnej i przerysowanej w swej głupocie dziewczyny z prowincji.

W pierwszym od lat nowojorskim filmie Allena wraca jego słynna ironia i sarkazm wobec siebie, nowojorczyków i samych Amerykanów.

W osobie Borysa Allen wyśmiewa własne fobie i ekscentryzm oraz związek ze sporą różnicą wieku (żona reżysera - Soon-Yi jest młodsza od niego o 35 lat). Pojawia się wieczorne granie jazzu w towarzystwie przyjaciół. Wygrane zostają też kulturowe i filmowe aluzje - pobrzmiewają echa "Pigmalionu" Shawa, w tle słychać muzykę z filmów z Fredem Astairem, nie oszczędzone zostanie nawet "Przeminęło z wiatrem".

W końcu autoironia pobrzmiewać będzie w samej narracji, w której Borys mówi wprost do "widzów zajadających się popcornem, z których większość znudzona wychodzi przed końcem" (Nadmiar skromności panie Allen!).

Akcja "Jakby nie było" podobnie jak w "Annie Hall" czy "Manhattanie", opiera się na dowcipnych monologach i dialogach, w trakcie których dochodzi do różnych konfiguracji i rekonfiguracji między bohaterami. Widać Allen w deszczowej Wielkiej Brytanii nie stracił poczucia humoru i dystansu do własnej osoby. I choć "Whatever Works" było zapewne historyjką, którą Allen (twórca "jakby nie było" płodny) nakręcił zapewne od niechcenia, między jedną a drugą produkcją, to mimo że nie jest to jego najlepszy film, ta intelektualna szermierka wciąga, rozbawia i relaksuje. A wszak "whatever works" - jeśli coś działa, to nad czym się tu zastanawiać.

6/10

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy