"I'm Your Man": Jak pokochać androida [recenzja]

Maren Eggert i Dan Stevens w scenie z filmu "I'm Your Man" /materiały prasowe

W swoim najnowszym filmie "I'm Your Man", prezentowanym w konkursie głównym tegorocznego festiwalu Berlinale, Maria Schrader zdołała pożenić kilka sprzeczności. Nakręciła komedię romantyczną okraszoną wyobraźnią futurystyczną, w której padają wielkie pytania o rozwój sztucznej inteligencji i kondycję współczesnego człowieka.

"Czy wierzysz w Boga? Czy masz swój ulubiony poemat, pamiętasz szósty, siódmy wiersz i jego przedostatnią literę? Czy jesteś w stanie pomnożyć w pamięci 3587 przez 982 i podzielić to przez 731. A może powiesz mi, jaki jest sens życia oraz najsmutniejsza rzecz, jaką jesteś w stanie sobie wyobrazić?". To nie ankieta psychologiczna czy kwestionariusz socjologiczny, ale zestaw pytań, jakie Alma przygotowała na pierwszą randkę z Tomem. No cóż, warto potencjalnego partnera sprawdzić i przetestować, zanim wejdzie się z nim w bardziej zażyłą relację. Tym bardziej, kiedy okazuje się być humanoidalnym robotem.

Reklama

Właśnie tak, Tom jest maszyną do złudzeń przypominającą człowieka, co więcej został zaprojektowany tak, by idealnie trafić w wymagania i preferencje Almy. Według zapewnień producenta, inteligentny robot na zamówienie ma posiadać cechy partnera doskonałego w każdym calu, ma być w stanie zaspokoić emocjonalne, uczuciowe i seksualne potrzeby kobiety. Alma, czterdziestoletnia singielka, ekstremalna pracoholiczka i uznana naukowiec berlińskiego Muzeum Pergamońskiego kierująca dużym projektem badawczym nad pismem klinowym, postanawia w ramach eksperymentu skorzystać z oferty agencji matrymonialnej nowej ery. I przez trzy tygodnie spróbować szczęścia z robotem.

Szkopuł jednak w tym, że to cudo techniki zostało zaprogramowane równiutko jak od linijki, na pierwszy rzut oka widać, że jest to wszystko zbyt piękne i nieludzkie, żeby było prawdziwe. Toma stać na czułe słówka i szarmanckie gesty, algorytm sztucznej inteligencji potrafi zaserwować kąpiel z szampanem, płatkami róż i kolację przy świecach, potrafi też posprzątać mieszkanie w zawrotnym tempie i z matematyczną precyzją posegregować książki w biblioteczce według kolorów obwolut. "Według statystyk marzy o tym 93 procent kobiet w Niemczech" - stwierdza Tom. "Tak się składa, że jestem w mniejszości" - kąśliwie odpowiada Alma, która chciałaby dostrzec w swoim zrobotyzowanym towarzyszu odrobinę spontaniczności, prawdziwe uczucie, a nie tylko komputerową symulację emocji.

Jest to romans jak wszystkie inne, od samego początku jasne jest zatem, że Tom wykształci w sobie w końcu "ludzkie" odruchy, które przezwyciężą sceptycyzm, nieprzystawalność i pozwolą zbliżyć się do Almy. Tyle że Maria Schrader nie staje się zakładniczką utartych klisz i gatunkowych schematów wałkowanych od lat. Tasuje za to z wdziękiem fantastykę z realizmem, komedię omyłek z historią nawracającej samotności, subtelną ironię i absurd, unikając przy tym balastu nadmiernej czułostkowości czy sentymentalizmu. A przede wszystkim przewrotnie - dzięki świetnemu duetowi aktorskiemu Maren Eggert-Dan Stevens - stawia sprawę związku między główną bohaterką a sztuczną inteligencją.

U Schrader dosłownie rozumiane rozwikłanie tajemnicy relacji kobiety i androida nie będzie miało miejsca. Z tyłu głowy pulsuje myśl, że Tom został zaprojektowany tak, by stać się wzorcową odpowiedzią na pragnienia Almy, że jest zaledwie sztucznym konstruktem, systemem komputerowym zmontowanym na zamówienie i pod jej dyktando. Warto jednak według Schrader spojrzeć na rzecz z drugiej strony: jeżeli robot, który miał w założeniu ułożyć wzór na szczęście jak za jednym naciśnięciem guzika, ostatecznie spełnił swoją rolę, to czy naprawdę powinniśmy to kwestionować? Alma próbowała już szczęścia z prawdziwymi facetami, z reguły bezskutecznie: jej były chłopak w trudnym momencie dla ich związku zwinął żagle i znalazł sobie młodszą partnerkę, inni kandydaci znajdujący się w polu widzenia zdają się szorstcy, nieokrzesani. Kto wie, może uroczy, humanoidalny robot to paradoksalnie lepsza partia? Może właśnie przy nim Alma będzie mogła poczuć się w końcu lepszą wersją siebie?

"I'm Your Man" jest zapewne rodzajem prowokacji. Jest zarazem klasycznym "rom-komem" idącym nieco w poprzek masowych oczekiwań, który ma dowcip, lekkość i błysk w oku, jak i kinem z upodobaniem wchodzącym w filozoficzne rozważania na temat tego, co czyni nas ludźmi. Na takie filmy pokazywane na Berlinale - festiwalu kina zaangażowanego, niejednokrotnie nadętego i patetycznie bijącego na alarm - powinniśmy spoglądać przychylnym okiem. I zwyczajnie się z nich cieszyć.

7/10

"I'm Your Man", reż. Maria Schrader, Niemcy 2021.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy