"Historia wulgaryzmów": Porozmawiajmy o brzydkich słowach
"Wulgaryzmy pozwalają nam ranić, koić, radować, przerażać, obrażać i uwodzić" - w pierwszym odcinku "Historii wulgaryzmów", po kwiecistym monologu, składającym się z siarczystych cytatów z własnej kariery, Nicolas Cage zabiera widzów w podróż przez niebezpieczną i kuszącą krainę słów brzydkich, niemoralnych, niegrzecznych, a jednak wszechobecnych.
Któż inny mógłby zostać przewodnikiem po tak niegrzecznym temacie, jeżeli nie Nicolas Cage? Mistrz wielu twarzy, mocno akcentujący słowa, król kiczu i dramatu, komedii i sensacji. Może tylko Jonah Hill, który w "Wilku z Wall Street" "fuck" wyrzucił z siebie... 107 razy, a w całej karierze - 376 (nie pytajcie, kto to liczy - nie mam pojęcia).
W "Historii wulgaryzmów" - sześcioodcinkowej produkcji Netfliksa - poznajemy dziesiątki anegdot, ale i faktów dotyczących wyrazów, których używać może i nie wypada, ale nic przecież nie smakuje tak jak zakazany owoc. A kto go nie smakuje, zdaje się, że coś traci, bo dobre przekleństwa potrafią wzmocnić siłę chwytu nawet o 5%. Dzięki nim łatwiej jest też znieść niekomfortową sytuację - np. trzymanie ręki w misce z lodem. Ból! Wyzwalają adrenalinę. Dają oczyszczenie i wytchnienie. Kilka z nich to najpotężniejsza broń w protestach - siłę ich rażenia znamy zresztą z polskich ulic, chociaż o tym akurat Netflix nie opowiada.
"Historia wulgaryzmów" to takie niegrzeczne, a jednocześnie nasycone jak najbardziej konkretną i rzetelną wiedzą wykłady dla dorosłych. Niepozbawione zdrowej dawki dystansu i humoru. Niecenzuralne słówka omówione zostają od strony językoznawczej, etymologicznej. Jedna z barwnych - choć nieprawdziwych - teorii głosi, że źródłosłów "fuck" kryje się w średniowiecznym zwyczaju prawnym określanym mianem "Fornication Under Consent of the King", wedle którego król miał wydawać zgodę na małżeńską prokreację. Bliższa prawdy jest bardziej prozaiczna teoria, głosząca, że wszystko zaczęło się od niderlandzkiego "uderzać".
Kontekst stricte językowy jest tylko jednym z wielu, które wyłaniają się z 20-minutowych odcinków. Czym byłaby amerykańska popkultura bez dozy siarczystych przekleństw? Jak bez nich wyglądałaby historia USA? Jeden z prowadzących, krytyk Elvis Mitchell, przywołuje filmy i zespoły, a także odwołuje się do polityki i ruchów społecznych. Ba! Nawet do prawa. Czy wiedzieliście, że od 1971 roku, dzięki decyzji Sądu Najwyższego, "fuck" podlega ochronie konstytucyjnej i każdy ma prawo go używać, nawet jeżeli nie podoba się to obrońcom moralności. "To prawo dane od Boga" - mówi Mitchell.
Rewolucja gangsta rap, N.W.A., Public Enemy, "M*A*S*H" i "Miasteczko South Park", Tipper Gore, słynny Kodeks Haysa, ratingi wiekowe MPA, czy ewolucja użycia i znaczenia - od negatywnego do pozytywnego. Wreszcie fizjologiczne reakcje ciała, gdy z ust wydobywa się wulgaryzm objęty tabu. Wulgaryzmy zostają pod batutą Cage'a potraktowane naprawdę kompleksowo, a wisienką na torcie są osobiste doświadczenia licznego grona prelegentów.
Pomysł Netfliksa to miniatura dowcipna i pełna informacji, świetna jako nietypowa lekcja angielskiego w jego amerykańskiej odsłonie. Może brytyjskie przekleństwa trafią do sezonu drugiego? Bez wątpienia przydałyby się wersje regionalne - bo może i "fuck" da się przełożyć na "ku...", ale tłumaczenie to mocno kastrujące, i to w obie strony, czego często doświadczamy na seansach filmowych. Wulgaryzmy rządzą się własną dynamiką. Wiadomo, który wyraz stałby się bohaterem pierwszego polskiego odcinka, a jednocześnie pewnym jest, że w sześciu naszej leksyki spod ciemnej gwiazdy zamknąć by się nie udało. Czekam i zastanawiam się, kto u nas pałeczkę narratora powinien od Cage’a przejąć? Bogusław Linda?
6/10
"Historia wulgaryzmów" [History of Swear Words], Netflix 2021.