"Grinch" [recenzja]: Ktoś, coś...?

Kadr z filmu "Grinch" /materiały prasowe

Idą święta, może czas, aby obok postaci, które zawsze w tym okresie towarzyszą nam na dużych i małych ekranach, cyklicznie zagościł też on - zielony, złośliwy i głęboko nieszczęśliwy Grinch. To już kolejna odsłona wigilijnej historii o tym, nagminnie próbującym popsuć święta Ktosiom z Ktosiowa, intrygującym osobniku.

Tym razem twórcy kolejnego filmu z Grinchem w roli głównej sięgnęli do starej, wypróbowanej i najczęściej niezawodzącej metody kina animowanego. Po względnym sukcesie aktorskiego filmu z roku 2000, gdzie w zielonego futrzaka wcielił się mistrz mimiki wszelakiej i ekspresji nieokiełznanej, sam Jim Carrey, a rzecz całą wyreżyserował hollywoodzki spec Ron Howard, długo do tematu nie wracano. Aż do dzisiaj, do roku 2018.

Film fabularny miał swoje plusy, przede wszystkim w osobie Carreya, ale jednak nie oddziaływał tak, jak sprawia to realizacja animowana. Nie oferował też wykraczających poza pole ciążenia możliwości inscenizacyjnych. Do podobnych wniosków musieli dojść pomysłodawcy bieżącej produkcji, stawiając właśnie na tę kartę. I trzeba to uczciwie przyznać wybrali właściwie. Nowy "Grinch" to kwintesencja kina familijnego i dobrej komedii w bożonarodzeniowym anturażu. Prawdziwy dynamit, feeria humoru i rzecz z morałem.

Sama opowieść powinna być dobrze znana, chociażby z poprzednich filmów, jak i książki pod tytułem "Jak Grinch ukradł święta" pióra Dr. Seussa na podstawie, której powstawały kolejne ekranizacje. W tym także obecna. Dla przypomnienia jedynie - w uroczym, górskim miasteczku Ktosiowie, żyją Ktosie. To bardzo wesoły, miły i uprzejmy rodzaj istot rozumnych, jak i człekokształtnych. Ich życiu zawsze towarzyszy uśmiech, wszechobecna radość i ogólna szczęśliwość. Ale w sąsiedztwie, na szczycie góry, a dokładnie w jej wnętrzu, żyje pewien wyjątkowy, daleki kuzyn Ktosiów, niejaki Grinch. Sęk w tym, że ów zielony jegomość nie za bardzo przepada za świętami Bożego Narodzenia. Nie lubi ich wręcz chronicznie i reaguje na nie alergicznie. Oczywiście ma ku temu swoje powody. Jakie? To zostawmy już przyszłym widzom obrazu zrealizowanego przez reżyserski duet Yarrow Cheney ("Sekretne życie zwierzaków domowych") i Scott Mosier. Chodzi o to, że Grinch przez swoją niechęć do świąt postanawia je zepsuć. A żeby pomysł swój urzeczywistnić, wpada na iście diaboliczny plan.

Reklama

Co można dodać więcej przy tak udanej produkcji? Na pewno jest to bardzo przyjemne, dowcipne i emocjonujące doświadczenie. Tymczasem takich, co Bożego Narodzenia najlepiej nie przyjmowali, w kinie było już paru. Jednym z pierwszych, choć jedynie na papierze, który stworzył archetyp takiego bohatera był oczywiście Charles Dickens w swojej przejmującej i pięknej zarazem "Opowieści wigilijnej". A potem wysypały się już dalsze pomysły, jak wątek ten rozwijać, pokazywać w innym ujęciu, grać znanym i czytelnym motywem.

"Grinch" też ma w sobie pokłosie Dickensa, czego Seuss z pewnością miał świadomość. Dzisiaj jednak mówimy o kinie. O przedsięwzięciu skrojonym według współczesnych mód i trendów, chociaż bardziej w sposobie przekazu niż obrazowanym świecie. Ten jest tak bajkowy, jak tylko potrafi być. To raj na ziemi, mimo głęboko zimowej scenerii. Populacja Ktosiów żyje w harmonii, zgodnie, dbając nawzajem o siebie. Oczywiście utopia, ale dzieciaki mają piękny i malowniczy przykład oraz wzorzec społecznych zachowań. Na etapie poznawania świata to zdrowy punkt wyjścia. Czyli edukacyjnie i pedagogicznie film spełnia wszelkie wymogi. Ale, co istotne potrafi robić to z wdziękiem i pomysłem. Jak to się zwykło mawiać wszystko, co stanowi jego życiową wykładnię jest strawne.

A przy tym obaj autorzy wiedzą, jak zaczarować młodego widza li tylko sposobem opowiadania tej zabawnej oraz żywej historii. Na nudę nie ma tutaj czasu, ale też nikt zawrotu głowy nie dostanie. Mamy tu przykład kina przygodowego iście czystej wody. Akcja trzyma się swojego, dobrego tempa. Humor sytuacyjny, jak w najlepszych, dawnych, obrazach disnejowskich. Zwerbalizowany żart też potrafi zaskoczyć. No i wreszcie ta olśniewająca, chwilami porywająca inscenizacja, wprowadzona w ruch za sprawą speców od animacji komputerowej. Ona sama z kolei zasługuje, co najmniej na uwagę Amerykańskiej Akademii Filmowej. Kto wie, kto wie...? Po prostu seans najnowszego "Grincha" to sama przyjemność i duża satysfakcja.

I zamykając już ten rozdział. Święta to taki czas, gdzie trudno być samemu, za to bardzo łatwo, paradoksalnie, poczuć się samotnym. Dobre bajki potrafią pewne rzeczy nam, dorosłym widzom, przypomnieć. Młodych ustrzec. I pod tym względem film panów Cheneya i Mosiera także daje do myślenia i nie pozostawia widzów, niezależnie od wieku, samych sobie. Tym bardziej warto.

8/10

"Grinch" (The Grinch), reż. Scott Mosier i Cheney Yarrow, USA 2018, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 30 listopada 2018 roku. 


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Grinch
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy