"Gra o wszystko" [recenzja]: Kirke w chlewie

Kadr z filmu "Gra o wszystko" /materiały prasowe

Biografia Molly Bloom, postaci mającej jak najbardziej rzeczywisty odpowiednik, tworzy wysoce dramatyczny kalejdoskop wzlotów i upadków.

Molly była świetnie zapowiadającą się narciarką, ale w karierze przeszkodził jej wypadek, w którym głównym winowajcą był wyrastający spod śniegu krzaczek. W nowym życiu przez pewien czas pracowała jako kelnerka, aby później zacząć organizować pokerowe spotkania dla wtajemniczonych bogaczy, w tym czołowych hollywoodzkich aktorów. Lukratywny, ale niebezpieczny interes ostatecznie wpędził ją w poważne kłopoty z prawem. Opowieść o jej perypetiach snuta jest z perspektywy aresztowania i przygotowań do procesu sądowego.

Grana przez Jessikę Chastain, specjalistkę od ról twardych kobiet, Molly przypomina kogoś pomiędzy poważną bizneswoman a uliczną cwaniarą. Bywa opanowana, ale też zadziorna. Roztacza wokół siebie aurę autorytetu i dzikiego erotyzmu. Ubierająca się w ekskluzywne sukienki z epickimi dekoltami, jest mistrzynią podziemnych ceremonii, adorowaną przez swoich klientów, dla których pozostaje wymarzoną kobietą, akceptującą ich wraz z zestawem najpaskudniejszych nałogów. Sama siebie porównuje do Kirke, mitycznej czarodziejki, która przemieniła towarzyszy Odyseusza w świnie. Czemu jednak dziewczyna z dobrego domu stała się zawodową kobietą fatalną?

Reklama

"Gra o wszystko" to reżyserski debiut Aarona Sorkina, jednego z najbardziej wziętych i charakterystycznych amerykańskich scenarzystów, króla bon motów, mającego na swoim koncie m.in. ostentacyjnie przegadane "The Social Network". Sorkin jest ponadto autorem scenariusza do filmu, co widać i słychać już od pierwszych scen: naczelnym środkiem wyrazu pozostaje tu słowo. Oś "Gry o wszystko" stanowi arogancki monolog Chastain. Także inni aktorzy dostają dłuższe, popisowe kwestie: Idris Elba, wcielający się w adwokata Molly, i Kevin Costner, grający jej ojca. Oczywiście w programie atrakcji znajdują się również wściekle błyskotliwe dialogi. Niestety, film jest nie tylko literacki, ale i literalny. Elokwentni bohaterowie nadgorliwie wyjaśniają wszelkie zawisłości i podteksty ekranowej intrygi. Nawet w szkolnych czytankach można znaleźć więcej niedopowiedzeń.

W "Grze o wszystko" niewiele jest rasowej filmowej roboty: tworzenia znaczeń za pomocą wyrazistych gestów lub wymownych zestawień obrazów. Sorkin, rzecz jasna, próbuje udowodnić, że jest reżyserem z prawdziwego zdarzenia, ale robi to, sięgając po tanie chwyty, takie jak agresywny montaż lub kolorowe animacje, które ilustrują przebieg pokerowych zmagań. W rezultacie jego debiut staje się dziełem podwójnie nachalnym - łopatologicznym na poziomie treści i opakowanym w efekciarską formę.

4/10

"Gra o wszystko" (Molly's Game), reż. Aaron Sorkin, USA 2017, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 5 stycznia 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gra o wszystko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy