"Godzilla" [recenzja]: O bogach i ludziach
"Godzilla" Garetha Edwardsa, będąca kolejną próbą przeniesienia na amerykański grunt japońskiej serii o wielkich potworach, jest filmem-mutantem. To hollywoodzki blockbuster, który powoli i mozolnie przeistacza się w coś zupełnie innego, nieoczywistego i eksperymentalnego.
Palec mnie swędzi, a to dowodzi, że jakiś potwór tu nadchodzi. W elektrowni jądrowej następuje awaria, giną przypadkowe osoby. Naukowcy znajdują pod ziemią kokon, z którego ma wykluć się gigantyczna i nieznana światu istota. Ziemia drży, ocean kipi. Miasta walą się w gruzy. Kamery telewizyjne rejestrują gigantyczne kształty, które przechadzają się pośród zdewastowanego krajobrazu. Powoli, jedna pełna paniki godzina po drugiej, ludzkość wreszcie odkrywa, co dzieje się wokół niej. To dawni bogowie wyszli ze swoich legowisk i ponownie toczą bój o Ziemię.
Edwards, którego debiutancka "Strefa X" była - jakby to paradoksalnie nie brzmiało - oszczędnym i nastrojowym monster movie, przez większość czasu trwania "Godzilli" kreuje atmosferę zagrożenia i buduje napięcie. Pokazuje jedynie urywki toczonej ponad głowami ludzi gigantomachii: wynurzające się z chmury pyłu pyski i ogony, fragmenty pokrytych łuską lub chityną cielsk, monstrualne cienie, które kładą się na oszalałym ze strachu tłumie. Spektakl, który powinien drażnić, z czasem zaczyna hipnotyzować. Te wszystkie skrawki i przebłyski są niczym uporczywie powracający koszmar. Koszmar tak niezwykły i przerażający, że dopiero po pewnym czasie można się z nim oswoić.
Edwards konsekwentnie buduje dystans między skalą mikro a skalą makro. Po jednej stronie znajdują się zdezorientowani ludzie, którzy debatują w centrach dowodzenia i przerzucają z miejsca na miejsce oddziały wojska, a którzy tak naprawdę nie mają żadnego wpływu na sytuację. Po drugiej stronie stoi Godzilla, strażnik równowagi w przyrodzie, który obudził się ze snu tylko po to, aby powstrzymać żywiącego się radioaktywnym promieniowaniem pasożyta, i który nie zwraca na ludzi uwagi. W dysproporcji między tymi dwoma światami jest rys satyry. Widać go zwłaszcza w scenie, kiedy jeden z żołnierzy celuje z pistoletu do atakującej go bestii - ta zastyga, jakby naprawdę przestraszyła się absurdalnie małej broni, ale po chwili okazuje się, że to Godzilla założył jej od tyłu nelsona.
Szkoda tylko, że Edwards nie postawił w "Godzilli" na bohatera zbiorowego. W filmie pojawia się zadziwiająco dobra obsada - Juliette Binoche, Bryan Cranston, Ken Watanabe i Aaron Taylor-Johnson - która ma gwarantować widzom namiastkę emocjonalnego zaangażowania, pozwolić wyłowić z tłumu konkretne twarze i to właśnie im kibicować. Ten zbędny ludzki naddatek niepotrzebnie odwraca uwagę od tego, co jest sednem "Godzilli": od wizji cywilizacji jako tworu bezradnego wobec sił natury.
7,5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Godzilla" , reż. Gareth Edwards, USA 2014, dystrybucja: Warner Bros., premiera kinowa: 16 maja 2014 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!