"Gloria Bell" [recenzja]: Jeszcze raz

Julienne Moore w filmie "Gloria Bell" /materiały prasowe

Trudno zapomnieć pierwszą "Glorię" - film, który Sebastian Lelio nakręcił w 2013 roku. Trudno zapomnieć Paulinę Garcię i jej perfekcyjną kreację aktorską nagrodzoną m.in. Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie. I w końcu trudno sobie wyobrazić, że można opowiedzieć tę historię lepiej. Nawet jeśli mierzy się z tym ten sam reżyser i sama Julienne Moore.

Tytułowa Gloria (Julienne Moore) ma jedną zasadę - próbuje zrobić wszystko, aby każdy dzień miał jakikolwiek sens i dawał jej satysfakcję. Praca nie może być na pierwszym miejscu. Liczą się nowe wyzwania i codzienne przyjemności. Szczególnie, że Gloria kilkanaście lat temu wzięła rozwód i od tego czasu chyba nie była w dłuższym związku. Ma dwójkę dorosłych dzieci, które wprawdzie mają swoje problemy, ale już dawno temu przestały zawracać głowę matce. Były mąż - mimo drobnej niestabilności emocjonalnej - ma już stałą partnerkę. Wszyscy są w miarę zadowoleni.

Gloria marzy o nowym uczuciu. Nie ma w tym nic zdrożnego, ani histerycznego. Próbuje kogoś poznać, bo brakuje jej przygody. Odważnie rzuca się na głęboką wodę. Próbuje nowych rzeczy i nowych relacji. Nie ma sensu czekać. Arnold (John Turturro) wydaje się być kimś, z kim warto spróbować być w relacji. Wszystko zaczyna się bardzo powoli, ale konkretnie. Nie ma mowy o miłości od pierwszego wejrzenia, ani o buńczucznych wyznaniach, choć Gloria uwielbia wzruszenia i nie boi się romantycznych momentów.

Reklama

W tej opowieści w sumie najmniej liczy się finał relacji Glorii i Arnolda. Lelio ponownie stawia na proces "podglądania" swojej bohaterki. Większość scen to przysłowiowe migawki. "Towarzyszy" jej w każdej chwili. Próbuje złapać energię kogoś, kto postanowił być nareszcie w pełni usatysfakcjonowany.

Gloria nie boi się wyrażać emocji. Uwielbia się śmiać i nie boi się płaczu. Oczekuje tego samego od swoich bliskich. Każdy dla każdego powinien być wsparciem. Jednocześnie zależy jej na uczciwości w związku. I nie chodzi o zdrady i romanse, ale o wolny czas i szczerość. Z tego powodu przygoda z Arnoldem jest skazana na porażkę. W jego przypadku dawne życie nadal jest ważniejsze, niż to, co będzie w przyszłości.

"Gloria Bell" uwodzi - bez dwóch zdań, ale niestety nie ma szans ze swoim chilijskim pierwowzorem. Jeśli pamięta się choć odrobinę zjawiskową Paulinę Garcię, naprawdę trudno dać się porwać Julienne Moore.

Remake to poprawnie zrealizowane zadanie reżysersko-aktorskie. Momentami nie do zniesienia. Pierwowzór nikogo nie pozostawiał obojętnym. Energia Glorii - Garcii, każde jej spojrzenie stanowiło jakość samą w sobie. W przypadku Pani Bell ma się wrażenie, że każdy gest jest odrobinę sztuczny i odegrany. No może oprócz ostatniej sceny tańca, gdzie nareszcie coś pęka.

6/10

"Gloria Bell", reż. Sebastian Lelio, USA/Chile 2018, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 24 maja 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gloria Bell
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy