Reklama

"Git" [recenzja]: Tak, żeby bolało

Polskie więzienie to świat, który jest soczewką-esencją, tego co na wolności. Podobno czuje się tam mocniej. Przynajmniej tak twierdzi jeden z bohaterów filmu "Git". Hierarchia, grypsera, stopnie, układy i przemoc. O tej przemocy najprawdopodobniej chciałby opowiadać reżyser. Można pewnie zaryzykować stwierdzenie, że Kamilowi Szymańskiemu marzy się także "traktat" o Polsce z końca lat dziewięćdziesiątych. Dokładnie z roku 1997.

Polskie więzienie to świat, który jest soczewką-esencją, tego co na wolności. Podobno czuje się tam mocniej. Przynajmniej tak twierdzi jeden z bohaterów filmu "Git". Hierarchia, grypsera, stopnie, układy i przemoc. O tej przemocy najprawdopodobniej chciałby opowiadać reżyser. Można pewnie zaryzykować stwierdzenie, że Kamilowi Szymańskiemu marzy się także "traktat" o Polsce z końca lat dziewięćdziesiątych. Dokładnie z roku 1997.
Włodzimierz Matuszak w filmie "Git" /materiały dystrybutora

Reżyser, zarazem scenarzysta, dwoi się i troi, żeby przybliżyć realia tamtego czasu. Niestety jego rozpoznania są delikatnie rzecz ujmując na poziomie przedszkolaka. Odważnie poczyna sobie też z historyjką o doświadczonym więźniu i nowym adepcie. Ryzykuje aż do granic możliwości i w efekcie ponosi sromotną klęskę.

Git to, zgodnie z zasadami grypsery, człowiek - ten który należy do najwyższej kasty i ma prawo normalnie funkcjonować w przestrzeni zakładu zamkniętego. Nie jest frajerem, cwelem - zna zasady, jest ich zagorzałym wyznawcą i dzięki temu może grypsować. Jednocześnie broni dostępu do światka więziennego przed osobami postronnymi.

Reklama

Wśród "ludzi" w więzieniu w Łęczycy tzw. mącicielem - przywódcą pawilonu więziennego jest Kuba (Włodzimierz Matuszak). Mężczyzna kończy odsiadywać karę dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności. Pod jego okiem znajduje się tatuaż w kształcie serduszka. Tuż przed wyjściem na wolność udziela wywiadu. Niedługo po tym zostaje zamordowany przez jednego z nowych więźniów o pseudonimie Młody (Arkadiusz Detmer). Sprawą ponownie interesuje się dziennikarz śledczy, który robił wywiad z Kubą. Wraca do Łęczycy i zaczyna rozmawiać z potencjalnym mordercą.

Od tego momentu, na zasadzie retrospekcji i specyficznego mikrowykładu o grypserze i więziennym światku historia Kuby, Młodego i kilku innych więźniów wybrzmiewa. Karkołomne i momentami kompletnie nielogiczne decyzje dramaturgiczne i montażowe wprowadzają chaos. Trudno się zorientować, kto jest kim i dlaczego nagle git ma być cwelem, a stary wyjadacz więzienny płacze, mimo że przez pół wieku był skałą. Nie wspominam o scenariuszu, bo chyba trudno opisać to, co dzieje się na poziomie poszczególnych scen.

Większość kreacji aktorskich w filmie Szymańskiego przypomina kuriozalny sen kiepskiego czarodzieja. Nie ma sensu wymieniać nazwisk, bo zarówno dziennikarka, dziennikarz, "klawisze", naczelnik, jak i poszczególni więźniowie to po prostu jedno wielkie wizualne nieporozumienie. Odważnie mierzą się z materią filmową, ale niestety ta odwaga jest straceńcza do tego stopnia, że trudno tu mówić nawet o reakcji histerycznego śmiechu na widowni. Pozostaje jedynie oglądanie w osłupieniu.

Ta kuriozalna historyjka z najpoczwarniejszego koszmaru rozpoczyna się od ujęcia psa oczekującego na mięso, kończy się obrazkiem płonącego wizerunku Jezusa Chrystusa. Trudno o bardziej adekwatne ujęcie ram tego desperackiego projektu. Desperacja nie objawia się tylko i wyłącznie w wersji dramaturgicznej, scenach dialogowych. Niestety strona formalna filmu "wymyślona" przez autora zdjęć Mikołaja Małeckiego to szczytowe osiągnięcie w zniechęcaniu do patrzenia na ekran. Dziwaczne punkty widzenia kamery, różne techniki rejestracyjne, bezustanne leitmotivy obrazkowe - kraty więzienne, bezdomny kot, odrapane mury zakładu i na dokładkę pusta przestrzeń pól i widok morza tak, żeby nikt nie zapomniał, że pory roku zmieniają się dość regularnie. Nie wspominam o strużkach krwi na ścianach w zbliżeniach wywołujących rzekomy strach. Zresztą przy tej okazji trzeba byłoby zwrócić uwagę też na charakteryzację - tatuaże więzienne w "Gicie" to naprawdę majstersztyk nieudacznictwa, bezczelność i zwykły brak szacunku dla tego, który patrzy.

Po obejrzeniu filmu "Git" trudno zachować spokój. Trudno też pozbyć się wrażenia, że debiut Szymańskiego wywołuje ból. Ten efekt rzeczywiście został osiągnięty w stu procentach. Ewidentnie młody reżyser/scenarzysta wykazał się niebywałą odwagą i stalowymi nerwami. Naprawdę trzeba mieć tupet, żeby stworzyć tak bolesną artystycznie wizję i postawić wszystko na jedną kartę - postanowić pokazać ją szerokiej widowni.

0/10

"Git", reż. Kamil Szymański, Polska 2015, dystrybutor: Muschelka, premiera kinowa: 13 listopada 2015 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Git
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy