"Furioza": Rasowe kino uliczne [recenzja]

Mateusz Damięcki w scenie z "Furiozy" /J. Sadkowski /materiały prasowe

Cyprian T. Olencki zrobił mocne, szczere, realistyczne i surowe uliczne kino o kibolach wchodzących w świat gangusów. Jego świetna aktorsko "Furioza" przypomina mi klasycznego "Bulleta" Juliana Temple.

Nawet jeżeli "Furioza" nie będzie wielkim hitem kasowym (choć ja przewiduję, że odniesie komercyjny sukces), to można traktować ten film jako ostateczne zrzucenie korony z głowy Patryka Vegi. Nie tylko dlatego, że ten film jest po prostu warsztatowo półkę wyżej niż większość kina Vegi. Chodzi o koronę niezależnego od państwowych pieniędzy filmowca, który czuje język ulicy, nie boi się eksperymentować z wizerunkiem popularnych aktorów oraz aktorek i trzyma dłoń na pulsie masowego widza.

Reklama

Vega też konfrontował się z tematyką kiboli, wchodzących w świat gangusów. W filmie "Bad Boy" poległ na całej linii. Dziś przebiera się w szaty pop wersji wczesnego Abla Ferrary, który krzyża szukał w bagnie i rynsztoku nowojorskiej Sodomy i Gomory. Gdy Vega gania z Piotrem Adamczykiem (niegdyś filmowym Janem Pawłem II) u boku pedofilów satanistów, polskie ulice przejmują tacy filmowcy jak Maciej Kawulski ("Underdog", "Jak zostałem gangsterem") i teraz Cyprian T. Olencki.

Opowiadająca o symbiozie trójmiejskiej mafii ze środowiskami kiboli "Furioza", której scenarzystami są Olencki i Tomasz Klimala, to kawał szczerego, surowego i robionego z pasją kina, które przykuło mnie do siedzenia od pierwszej do ostatniej minuty. Wiem, że to wyświechtane stwierdzenie, ale ten film dał mi kupę frajdy przez ponad dwie godziny seansu. Olencki opowiedział ciekawą historię nie tylko przemiany ustawkowego chuligana i kibola Goldena (Mateusz Damięcki) w trójmiejską podróbkę Tony'ego Montany, ale też dotknął uniwersalnego tematu lojalności, braterstwa, zdrady i odkupienia.

"Furioza" trzyma się na świetnym aktorstwie. Damięcki daje nam solówkę życia. W końcu ktoś miał cojones dostrzec w amancie z "Przedwiośnia" rasowego aktora. Nie bojącego się zmienić swoje ciało i wymalować na twarzy wieczną nienawiść. Podsypaną białą kreską albo oblaną krwią spuszczoną w kibolsko-plemiennej leśnej walce. Odsyłam do wywiadu, jaki przeprowadziłem z aktorem o pracy nad tą przemianą. W roli Damięckiego odbija się zresztą cała pasja, jaką twórcy tego, to bardzo istotne, niesfinansowanego z publicznych środków filmu mieli podczas realizacji.

Opowieść o pogruchotanej relacji dwóch braci (Mateusz Banasiuk, Wojciech Zieliński), którzy budowali razem tytułową kibolską Furiozę ma najwięcej pasji i szczerości. Realistycznie nakręcone bitwy w lesie, zdumiewające relacje kiboli z piłkarzami i władzami klubu, który definiuje ich plemienną przynależność oraz uniwersalna historia braterskiej zdrady. Olencki sprawnie podejmuje te tematy, wiarygodnie budując postać współpracującego z policją "marnotrawnego syna" (Banasiuk), który porzucił kibolską brać i teraz musi odzyskać jej zaufanie. Tam czai się jednak nowy kandydat do tronu, naćpany hejtem Golden. W tym wszystkim jest jeszcze rozdarty między honorowy kodeks ulicy i globalny mafijny świat Mrówka (znakomity i zbyt rzadko wykorzystywany w dzisiejszym kinie Szymon Bobrowski) oraz brutalny, cyniczny i zblazowany gliniarz (Łukasz Simlat będący w stu procentach Łukaszem Simlatem, jakiego kochamy). Walka między tryskającymi testosteronem samcami alfa jest elektryzująca i przypomina najlepszą tradycję ociekającego potem sensacyjnego kina lat 90.

Pojawia się w tym świecie jeszcze bardziej męska od nich (niemal jak Furiosa z ostatniego "Mad Maksa" od maestro Millera) Dzika (Weronika Książkiewicz), która również mierzy się ze swoją zdradą. Kiedyś kibolka. Dziś policjantka zamierzająca dawnych przyjaciół zakuć w kajdanki. Jej postać nadaje wszystkiemu feministyczny pazur, rodem z serialu kinowego "Szybcy i wściekli". Ekranowa przemiana Książkiewicz jest też bardzo ciekawa w szerszym aktorskim kontekście. Do sugestywnej i wyrazistej roli Dzikiej, dodałbym jej przejmującą kreację żony alkoholika w świetnym i wchodzącym do kin w grudniu  "Powrót do tamtych dni" Kondrada Aksimowicza.

W pewnym momencie opowieść Olenckiego się pruje. Bałagan narracyjny pojawia się w wątku wielkiego gangsterskiego świata, z przemycaną globalnie kokainą i skorumpowanymi ministrami. Jest on pokazany zbyt plakatowo, naskórkowo i banalnie. Widać wyraźnie, że Olencki o wiele lepiej czuje się na siłowni i w gdańskim Falowcu, przypominającym notabene betonową dżunglę Scampie z "Gomorry". Nawet jeżeli akcja "Furiozy" dostaje zadyszki, to ostatecznie film nie udaje czegoś, czym nie jest. To prosta historia o lojalności, miłości i zdradzie. Sprawnie poprowadzona i wyśmienicie zagrana nawet na drugim i trzecim planie. Szczególne brawa dla Sebastiana Stankiewicza, Konrada ElerykaCezarego Łukaszewicza, którzy wykonują solidną robotę, jaką w takim rodzaju kina widzimy w Hollywood.

Jestem entuzjastą ulicznego i brutalnego kina w stylu "Bulleta" (1996) Juliena Temple. "Furioza" przypomina mi ten zapomniany klasyk z Mickeyem Rourke, Tupakiem Shakurem, Adrienem Brodym i wybitną rolą Teda Levine'a. "Bullet" też był o najprostszych wartościach, które powodują, że uliczna sprawiedliwość i tak dopadnie "grzesznika". Nawet jak wykiwa tych "wielkich" na górze. Benny Blanco od Briana De Palmy krąży nie tylko po Bronksie.

7/10

Łukasz Adamski

"Furioza", reż. Cyprian T. Olencki, Polska 2021, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa 22 października 2021 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Furioza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama