"Frantz" [recenzja]: Przyjaźń, wojna i miłość

Pierre Niney i Paula Beer w filmie "Frantz" /materiały dystrybutora

Czarno-białe kadry przywołują przeszłość Europy pierwszej połowy XX wieku. Na początku lat 20. obywatele wszystkich krajów, które brały udział w Wielkiej Wojnie, leczą rany i próbują uczcić śmierć najbliższych. Generalnie nikt nie chce wracać do tego, co było. Nastroje pacyfistyczne na chwilę biorą górę nad chęcią walki o swoje.

Pierwowzorem filmu Francois Ozona był klasyczny obraz antywojenny tamtego okresu, czyli "Człowiek, którego zabiłem" Ernsta Lubitscha - wspomnienie I wojny światowej zogniskowane w jednym epizodzie między francuskim i niemieckim żołnierzem. Powojnie miało być czasem, w którym powinno się odpokutować swoje winy.

Po "Nowej dziewczynie" z 2014 roku Ozon decyduje się na sztywną ramę kostiumu i bardzo określoną estetykę filmu historycznego. "Franz" momentami wręcz naśladuje sceny z pierwowzoru Lubitscha. Punkt wyjścia to tajemniczy nieznajomy, który pojawia się na cmentarzu, opłakując niemieckiego żołnierza poległego na froncie zachodnim w trakcie bitwy pod Marną. Adrien (Pierre Niney) dąży do spotkania z rodziną zmarłego. Najpierw próbuje odwiedzić ojca Frantza. Następnie zaczyna rozmawiać z jego narzeczoną Anną (Paula Beer - nagrodzona za tę rolę na festiwalu w Wenecji). Na pytanie, jak poznał syna państwa Hoffmeister, Francuz opowiada historię o przyjaźni w Paryżu. Punkt po punkcie kreuje wspomnienia o relacji z poległym do tego stopnia, że tworzy z niej homoerotyczny związek oparty na wspólnej fascynacji. Symbolem tej części biografii Francuza i Niemca stają się opowieści o wycieczkach do Luwru i kontemplowaniu jednego z obrazów Edouarda Maneta.

Reklama

Jednocześnie, gdzieś w tle, niemiecka społeczność małego miasteczka nadal żyje wspomnieniami wojennymi. Mężczyźni spotykają się regularnie w piwiarniach i rozmawiają na temat traktatu wersalskiego i niesprawiedliwości w stosunku do pokonanych. Ozon naiwnie nawiązuje w ten sposób do początków ruchu nazistowskiego w Niemczech i późniejszego puczu monachijskiego. Na razie chodzi tylko i wyłącznie o drobne przepychanki z "obcym" i próbę patetycznego uczczenia miłości do ojczyzny. Zresztą w Paryżu również wojna jest nadal czymś bardzo emocjonalnym. Widok oficerów w mundurach nie wywołuje złości, tylko dumę i obowiązkowy hymn. Nastroje antywojenne - owszem, ale jednak patos bycia częścią wspólnoty przede wszystkim.

"Frantz" to film, który został podzielony na dwie części. Najpierw Adrien odwiedza dom rodzinny Frantza. Następnie Anna wyrusza w podróż w poszukiwaniu Adriena. Dość tradycyjnie bowiem Ozon stawia przede wszystkim na melodramat. Nie oszczędza swoich bohaterów i naraża ich na rozterki miłosne, które koniec końców nie zostaną zrealizowane z dość prozaicznych powodów. Wcześniej jednak Anna dokona bardzo istotnego wyboru. Prawdziwa wersja relacji między Adrienem a Frantzem pozostanie tylko w jej pamięci. Państwo Hoffmeister i reszta mieszkańców miasteczka nigdy nie dowie się, co połączyło tych dwóch żołnierzy. Ten sam zabieg zastosuje później, opisując swój pobyt w Paryżu, u boku Adriena. W efekcie historia tych bohaterów będzie miała bardzo różne wersje, w których elementem wspólnym stanie się wątek o wspólnych wycieczkach do świątyni paryskiej sztuki - Luwru. Nic dodać, nic ująć.

7/10

"Frantz", reż. François Ozon, Francja, Niemcy 2016, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 4 sierpnia 2017

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy