Reklama

Dynamit w maślance

"Schronienie", reż. Francois Ozon, Francja 2009, dystrybutor: SPInka, premiera kinowa: 10 grudnia 2010

Dzieci drogie, powiedzcie pani jak wygląda parka narkomanów. Są obślinieni, ubłoceni, skoszarowani na obskurnym squacie, puszczają się z obleśnymi staruchami, lub ucina im się trawione gangreną ręce. Znakomicie, tak to z grubsza wygląda, jeśli dodamy do tego wzajemną niechęć przechodzącą w nienawiść i martwe noworodki pełzające po sufitach w narkotycznym zwidzie. Jeśli ktoś ma ochotę oponować to rączka w górę, pani wysłucha i zaordynuje badanie krwi.

Żart.

Nie żeby tak nie było - sto procent scen z powyższego opisu widzieliśmy już kinie, ale zdarzają się wyjątki. W niewielkim odstępie czasu widziałem dwa takie przypadki, oba produkcji francuskiej, oba niebywale zmysłowe. Pierwszym z nich, o którym tu nie przeczytacie jest wchodzący na polskie ekrany w styczniu film Gaspara Noego "Wkraczając w Pustkę", drugim omawiane właśnie "Schronienie" Francoisa Ozona.

Reklama

Prześladowany swoim ostatnim projektem o latającym bobasie ze skrzydełkami, Francuz wrócił do miejsca, w którym zostawił swoją filmową formę, czyli gdzieś do okolic "5x2". Nie wnikam co nim kierowało, kiedy zawieszał malutkiego Ricky'ego na linkach i kazał mu latać po dachem spożywczaka i malowniczym jeziorkiem, ale było w tym tyle campu, że można by nim obdzielić Chrystusa ze Świebodzina. Tym razem Ozon znów jest subtelny, subtelny jak na siebie.

Zazwyczaj kieruję się zasadą - zero tolerancji dla spoilerów, dlatego czytając w zapowiedzi filmu, że opowiada on historię pary, która żyje sobie dostatnio ćpając, aż jedno z nich umiera, zaś drugie odkrywa że jest w ciąży i wyjeżdża na wieś, gdzie odwiedzane jest przez brata tego pierwszego, dostałem podobnej szewskiej pasji jak państwo czytając moje słowa. A tu niespodzianka! Bo wszystko co streściłem powyżej zabiera w filmie jakieś 8 minut. Mało tego - bohater umiera tak spokojnie, tak zwyczajnie, choć scena, w której stojąc z papierosem w ręku przed lustrem, wali sobie zastrzyk w szyję, spodobała by się orędownikom kampanii przeciwnikotynowej.

A potem jest już tylko lepiej, choć Ozon nie przestaje być Ozonem i gmatwa te relacje i gmatwa, jakby nie wierzył w siłę samego obrazu. I wobec tego obrazu właśnie posypuję głowę popiołem, jako że niespełna kilka miesięcy temu w ferworze dyskusji wykluczyłem go z grona młodych francuskich ekstremistów - twórców, którzy skupiają się na robieniu kina adresowanego do zmysłów.

Nie jest to co prawda Gaspar Noe, który nie pozwala widzowi na sekundę oddechu, ale najważniejsze momenty "Schronienia" czujesz czasem w okolicach żołądka, czasem lędźwi, lub w obu miejscach jednocześnie. Jak w scenie kiedy ciężarną bohaterkę gładzi po brzuchu poderwany w barze fetyszysta. Jest w tym coś niesłychanego - jednocześnie odpychająca i zniewalająca seksualność kobiety w ciąży. I nie chodzi mi o estetykę, bo ta już dawno przestała być objęta tabu i piękne ciężarne kobiety prezentowane są raz po raz w mainstreamowych magazynach. W tej scenie bowiem, wyeliminowany został w dużej mierze aspekt macierzyństwa i w pełni - ojcostwa, jest za to seksualne napięcie i brzuch, w którym rozwija się mały człowiek - mimowolny uczestnik. Chodzą ciary.

Takich perełek jest w filmie Ozona jeszcze kilka - intensywnych, nawiedzających, niebywale zmysłowych. Szkoda, że reżyser nie jest w stanie pozbyć się tego denerwującego nawyku dopowiadania - w "Rickym", żeby wyrazić dylematy samotnej matki zamienił dziecko w szczającego cherubinka, tu niepotrzebnie brnie w jakieś adopcje, płynne orientacje seksualne i ostateczne rozwiązania. Panie Ozon, jak już ma Pan w rękach dynamit, to niech go Pan nie rozcieńcza w maślance.

7/10


Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Schronienie"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ozon
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy