Reklama

Dwie godziny zemsty, czyli Gibson znowu w akcji

"Furia", reż. Martin Campbell, USA, Wielka Brytania 2010, dystrybutor: ITI Cinema, premiera kinowa: 23 kwietnia 2010

Mel Gibson powrócił. Po niemal dekadzie nieobecności na ekranach (ostatnia główna rola w ''Znakach'' Shyamalana, w 2002 r.) aktora można oglądać w najnowszym filmie Martina Campbella, który w tym tygodniu wchodzi do kin.

Po pomniejszym występie w ''Śpiewającym detektywie'' (2003) artysta porzucił aktorstwo i odnalazł powołanie po drugiej stronie kamery, reżyserując kontrowersyjną ''Pasję'' (2004) i ''Apocalypto'' (2006). Krótko po realizacji tego ostatniego, Gibson popadł w kłopoty z prawem i zdrowiem. Oskarżany o antysemityzm i prowadzenie po pijanemu, ląduje na odwyku. Staje się bohaterem nie filmów, a prasy brukowej.

Reklama

Comeback Gibsona w ''Furii'' jest o tyle istotny, że powraca on ze swoim najbardziej znanym filmowym obliczem - obliczem, które uczyniło go gwiazdą. Szalony Mel ponownie jest desperatem, który mści się za zło uczynione jemu i bliskim. Podobnego bohatera Gibsona oglądaliśmy już wcześniej wielokrotnie. W ''Zabójczej broni'' fiksuje z powodu śmierci żony, zabitej przez gangsterów. W ''Okupie'' bierze prawo w swoje ręce po porwaniu syna. W ''Godzinie zemsty'' dokonuje spustoszeń w ludziach po krzywdach, których sam doznał. Obsadzając go w głównej roli w ''Hamlecie'', Franco Zeffirelli brał pod uwagę właśnie jego ekranowe emploi furiata i wybuchowca, którego nic przed niczym nie jest w stanie powstrzymać. Ten błysk szaleństwa w oku różnił Gibsona od innych ekranowych mięśniaków, którzy - każdy na swój sposób - próbowali ratować świat.

''Furia'' jest filmową wersją telewizyjnej, sześcioodcinkowej serii brytyjskiej z lat 80., której ojcem - jak i w tym wypadku - jest Martin Campbell. Nie widziałem pierwowzoru, ale kontekst porównawczy wydaje się mało ważny. Jesteśmy bowiem w dobrze znanej krainie Gibsona-mściciela. Pomógł ją wykreować scenarzysta William Monaham, który świetnie czuje się w realiach Bostonu dnia dzisiejszego. Udowodnił to, pisząc dla Martina Scorsese ''Infiltrację'', za którą zresztą zgarnął Oscara. Znane z ''Infiltracji'': klimat osaczenia oraz motyw samotnego gliny i skorumpowanej policji obecne są też w ''Furii''.

Gibson gra tu Thomasa Cravena, detektywa, któremu niewiele brakuje do emerytury. W pierwszej scenie filmu odwiedza go córka, Emma. Jej kiepski stan zdrowia zdradzają wymioty i krew cieknąca strużką z nosa. Kiedy wyruszają do lekarza, dziewczyna zostaje postrzelona przez zamaskowanego napastnika i ginie na miejscu. Policja nie ma wątpliwości: to była pomyłka. Celem zabójcy miał być w rzeczywistości Craven. Mimo to ojciec jest przekonany, że nie ma nic na sumieniu. Kiedy odnajduje w rzeczach córki rewolwer, rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Okazuje się, że dziewczyna zginęła, bo była w posiadaniu tajnych informacji, które mogły pogrążyć nie tylko korporację, dla której pracowała, ale i wielu polityków wyższego szczebla.

Tutaj, obok wspomnianych wcześniej tytułów, przychodzi na myśl jeszcze jedno skojarzenie filmowe - ''Wierny ogrodnik''. Podobnie jak Justin Quayle, bohater ''Ogrodnika'', Craven musi odkryć, dlaczego zginęła bliska mu osoba. Wątek powiązań potężnych korporacji z produkcją broni na rynek zewnętrzny wypada jednak najsłabiej. Mocarze wielkich firm i politycy, którzy kontrolują przebieg szemranych interesów obliczanych na wielomilionowe zyski, zostali napisani zbyt demonicznie, żeby brać ich na poważnie. Wszelako trzeba pamiętać, że są też wyrazem społecznych lęków zwykłych, szarych ludzi przed oficjelami z wyższych klas, którzy ''kierują tym wszystkim''. Stąd mogą budzić zrozumiałą grozę.

Tymczasem ''Furia'' najlepsza jest wtedy, kiedy na ekranie bryluje Gibson. Nie bacząc na motywacje i pobudki córki, jego Craven robi wszystko, żeby ''dopaść sukinsynów, którzy odpowiadają za jej śmierć''. Szkoda tylko, że thriller zemsty zostaje przeplatany przez sentymentalne, ''uwierz-w-ducha'' sceny, w których Craven rozpamiętuje zmarłą pierworodną. Jest takich przerywników zdecydowanie za dużo, ucierpiała na tym wartkość akcji, a można było przecież rozbudować wątek Jedburgha, najbardziej tajemniczej postaci filmu. Wynajęty przez morderców Emmy, Jedburgh jest niezależnym agentem, mogącym samemu podjąć decyzję, czy zlikwidować Cravena. Dręczony przez rozterki moralne tajniak staje się cieniem bohatera i do końca nie możemy być pewni, po której ze stron stanie.

Niemniej jednak ''Furia'' jest solidnym, brutalnym thrillerem, z brawurowo nakręconymi scenami strzelanin, pościgów i bójek. Martin Campbell już w ''Casino Royale'' osiągnął warsztatową doskonałość w podobnych sekwencjach. Tutaj tylko potwierdza swoją klasę. Trzeba trzymać kciuki, żeby Gibson nie popadł znowu w równie długi sen zimowy jako aktor, bo jeśli to się stanie w kolejnym filmie będzie okładał przeciwników już nie pięścią, a laską.

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | Wielka Brytania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy