"Druga strona muru" [recenzja]: Druga strona medalu
Los uchodźcy wszędzie i zawsze jest taki sam - nieciekawy. Film Christiana Schwochowcha nie wnosi do tematu nic nowego, może poza przypomnieniem, że uchodźcami byli niegdyś sami Europejczycy.
Ostatnimi laty na ekranach dość często, zgodnie z sytuacją geopolityczną, goszczą uchodźcy z ubogich lub zrujnowanych przez wojnę państw Afryki, Bliskiego Wschodu, Ameryki Południowej i Łacińskiej. Zaledwie kilka tygodni temu mogliśmy w polskich kinach oglądać znakomitą, bardzo poruszającą "Złotą klatkę" o dzieciach z Gwatemali i Meksyku, które starają się dostać do USA po to, by tam zamiast raju znaleźć zatrudnienie w rzeźni.
W "Drugiej stronie muru" cofamy się do podzielonych Niemiec lat 70. NRD - wraz z dzieckiem, synem Aleksiejem (Tristan Göbel) - opuszcza młoda naukowiec z doktoratem, Nelly Senff (Jördis Triebel). Jest przekonana o tym, że szykany na granicy to ostatnie upokorzenia, które musi znieść. RFN ma być przecież rajem, wymarzonym Zachodem, gdzie w końcu wszystko się ułoży. Szybko przekonuje się, że rzeczywistość wygląda mniej kolorowo. Owszem, ośrodek dla uchodźców daje jej miejsce w pokoju, bon żywnościowy i garść marek, ale też wrzuca w wir urzędniczych procedur. By stać się pełnoprawnym obywatelem RFN-u, Nelly musi przejść długą drogę: zdobyć 12 pieczątek, potwierdzających, że jest zdrowa i nie jest szpiegiem. Zagryza zęby i zaczyna chodzić od pokoju do pokoju, z piętra na piętro, na kolejne rozmowy i przesłuchania prowadzone przez Niemców i Amerykanów.
Coraz bardziej poirytowana powtarzającymi się pytaniami, z desperacją stwierdza w pewnym momencie, że "nie wie już, co to jest wolność", ale w końcu zdobywa komplet podpisów i dostaje nowe papiery. Jej "gehenna" jednak się nie kończy. Usłyszała zbyt wiele pytań, które jej samej nie dają spokoju. Nie może też zdobyć pracy, odpowiadającej jej kwalifikacjom, syn jest prześladowany w szkole, a kolega z ośrodka być może pracuje dla Stasi.
Oparty na quasi-autobiograficznej powieści rozliczeniowej Julii Franck scenariusz miał przedstawić schizofreniczną atmosferę kraju i czasów, w których nikt nikomu nie ufa: Amerykanie - Niemcom, Niemcy - Amerykanom i Niemcom zza wschodniej granicy, Amerykanie i Niemcy - Rosjanom, itd. Miał też zapewne skonfrontować marzenia o lepszym życiu na Zachodzie z rzeczywistością (swoją drogą w fabule pojawia się też wątek polskich uchodźców, ale nie jest zbyt rozbudowany). Po drugiej stronie muru (granicy) nie ma raju. To nie tylko banalne odkrycie, ale przez kino wielokrotnie i po stokroć lepiej przepracowane.
"Druga strona muru" nie tylko razi sztampowością i oczywistościami. W filmie brakuje przede wszystkim emocji, czegoś, co przekonałoby widza do Nelly, szczególnie gdy w drodze do kina usłyszy się o kolejnych nieszczęsnych uchodźcach, którzy utonęli na Morzu Śródziemnym. Nelly częściej widza irytuje, niż budzi jakieś współczucie - bo nie chce pracować jako technik laboratoryjny, bo nie powie kolejnej komisji czy ma krewnych w RFN, bo nie wiadomo, po co wda się w romans z agentem CIA. To bardziej dziecinada niż tragedia. Bolesny los podzielonego sztucznie narodu, ciągle nadzorowanego przez aliantów - potencjał był olbrzymi, ale film wyszedł przeciętny.
5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Druga strona muru" (Lagerfeuer), reż. Christian Schwochow, Niemcy 2013, dystrybutor: Vivarto, premiera kinowa: 17 kwietnia 2015 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!