"Downton Abbey": Sama przyjemność [recenzja]

Kadr z filmu "Downton Abbey" /materiały prasowe

Fani tego serialu z pewności ucieszyli się, kiedy w świat poszła wiadomość o realizacji jego kinowej wersji, a właściwie kinowego epilogu do zakończonej serii. Dzisiaj z dużym prawdopodobieństwem można już założyć, że kinowy seans sprawi im dużą przyjemność, gdyż to wydanie "Downton Abbey" jest naprawdę błyskotliwe.

Styl, narracja i język filmu została w tym przypadku dostosowana do reguł kina pełnometrażowego. Niemniej jednak przedsięwzięcie w reżyserii Michaela Englera to przede wszystkim kolejny odcinek, dobrze wymierzony pod tak zwany czas emisyjny, tutaj w zrozumiały sposób odpowiednio rozszerzony. I nie jest to zarzut. Trudno, aby teraz czynić z tej pełnej werwy, dystyngowanej, ironicznej, ale też uczciwie sportretowanej historii jakiś epicki spektakl. Albo dramat. Wystarczy jedynie delikatne rozwinięcie perspektywy, konsekwentne nabudowanie akcji i sprawna reżyseria, aby rzecz cała dalej lśniła i bawiła.

Reklama

Fabularnie rzecz się ma następująco (co zdradzały wszelkie trailery): do posiadłości Downton Abbey ma przyjechać z wizytą, choć krótką, ale zawsze, królewska para. Oczywistym jest, że wywoła to wśród wszystkich jej mieszkańców naturalne poruszenie, a nawet popłoch i zrozumiałe napięcie. W trakcie okaże się też, że pewne rodzinne niedomówienia i zaszłości wypłyną na powierzchnię i stanowić będą kanwę pod dramaturgiczny konflikt.

Tutaj jednak orzech do zgryzienia będzie miała przede wszystkim seniorka roku, niezastąpiona Violet Crawley w wykonaniu przebojowej Maggie Smith. Pojawi się rzecz jasna parę innych wątków, o których pisać trudno, nie zdradzając treści całej fabuły. Ujmijmy, zatem sprawę tak, że w kinowym odcinku dzieje się naprawdę wiele. Dzieje się sprawnie, zabawnie i angażująco. Na nudę nie można narzekać.

Od zawsze tajemnicą sukcesu tego serialu było aktorstwo. Znakomite, dograne po najdrobniejszy szczegół brytyjskie know how. Wspomniana Meggie Smith to klasa sama w sobie i tej damy rekomendować nie trzeba. Jej Violet czerpie się garściami i nie chce z rąk wypuszczać. Wzór brytyjskiego arystokraty, choć zdradzającego nieśmiało pewien dystans do siebie, to oczywiście Hugh Booneville jako Robert Crawley. Znakomite są też panie: Elizabeth McGoveren w roli Cory Crawley, Michelle Dockery, jako Lady Mary Talbot czy Laura Carmichael, czyli Edith Pelham.

Jeśli ci artyści, plus cała obsada, w tym rzecz jasna Jim Carter w roli nieocenionego Mr. Carsona, ma tak napisany przez Juliana Fellowesa tekst, to wszyscy bez wyjątku mają się czym wykazać i sprawić, że seans tego filmu to w rzeczywistości sama przyjemność.

Oczywiście "Downton Abbey" to zgrabny, inteligentny i elegancki obrazek, kino rozrywkowe w najlepszym wydaniu. I w zasadzie tylko rozrywkowe, choć z klasą. Odrobina luksusu, blichtru, symbioza między różnymi poziomami drabiny społecznej i od razu robi się lżej, przyjemniej na sercu. Ale czyż nie jest to oczyszczające i poprawiające humor? Oczywiście, że jest, dlatego nie tylko fanom serialu, ale każdemu można śmiało ten tytuł polecić.

7/10

"Downton Abbey", reż. Michael Engler, Wielka Brytania 2019, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 13 września 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Downton Abbey (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy