Reklama

"Demon" [recenzja]: Nawiedzony pan młody

Niezależnie od poziomu samego filmu, o "Demonie" Marcina Wrony już zawsze będzie się mówiło w kontekście tragicznej śmierci reżysera. I choć według wielu zmieniła ona zupełnie wymowę tej skądinąd przyzwoitej produkcji, to określenia typu "testament twórczy" są już jednak jawnym nadużyciem.

Niezależnie od poziomu samego filmu, o "Demonie" Marcina Wrony już zawsze będzie się mówiło w kontekście tragicznej śmierci reżysera. I choć według wielu zmieniła ona zupełnie wymowę tej skądinąd przyzwoitej produkcji, to określenia typu "testament twórczy" są już jednak jawnym nadużyciem.
Itay Tiran w scenie z filmu "Demon" /materiały prasowe

W trzecim filmie Marcina Wrony ("Moja krew", "Chrzest") Itay Tiran, uznany izraelski aktor, znany między innymi z nagrodzonego Złotym Lwem na festiwalu w Wenecji wojennego "Libanu", wcielił się w Piotra, który przyjeżdża z Anglii do Polski wziąć ślub z Żanetą (Agnieszka Żulewska). W starym domu otrzymanym w prezencie od przyszłego teścia (Andrzej Grabowski) zamierza urządzić rodzinne gniazdko dla siebie i narzeczonej. Plany się komplikują, gdy w przeddzień wesela Piotr znajduje ludzkie szczątki, zakopane nieopodal posesji. Chwilę po makabrycznym odkryciu traci przytomność, a po odzyskaniu świadomości odkrywa, że jego znalezisko zniknęło, a on sam nie potrafi przypomnieć sobie niczego z ostatnich godzin. Tymczasem rozpoczyna się wesele. Zaproszeni na ceremonię goście, na czele z bratem Żanety - Jasnym (Tomasz Schuchardt) dostrzegają, że z panem młodym zaczyna dziać się coś niepokojącego.

Reklama

W "Demonie" Wrona odwołał się do żydowskiej obrzędowości. Tytułowy demon to tak naprawdę dybuk, bezcielesny duch, który wstępuje w ciało człowieka i podporządkowuje sobie jego zachowania, aby osiągnąć określony cel. Wybrany temat wymógł na reżyserze zastosowanie innych środków i formy, niż miało to miejsce w jego poprzednich filmach. Było to o tyle niezbędne, że obraz jest gatunkowo niejednorodny. Nie znaczy to jednak, że Wrona nie powrócił do swoich ulubionych motywów dramaturgicznych: znów mamy więc bohatera, ofiarowującego siebie dla większej sprawy czy rodzinną ceremonię, wokół której skupiają się wszystkie wątki. Reżyser czerpał ponadto garściami z polskiej tradycji literackiej i filmowej, odwołując się nie tylko do obrazu "Dybuk" Michała Waszyńskiego z 1937 roku, adaptacji dramatu Szymona An-Skiego, ale też do "Wesel" Wajdy i Smarzowskiego.

"Wesele jest ceremonią nacechowaną specjalną symboliką oraz kontekstami obecnymi w polskiej kulturze" - mówił przed śmiercią Wrona. A w jego filmie spełnia ono dodatkowo rolę łącznika - splata świt żywych i martwych, przeszłość i teraźniejszość, szczęście nowożeńców i dramat pogrzebowych żałobników. Reżyser dotykając sfery mistycznej i metafizycznej, starał się opowiadać nie tylko o współczesności, ale również o przeszłości. Której wielu już nie pamięta, ale mimo wszystko jest wciąż obecna, ponieważ tkwi w naszym DNA niczym kultura czy społeczeństwo.

W swojej produkcji, zrealizowanej na podstawie powieści Piotra Rowickiego "Przylgnięcie", Wronę najbardziej zdawał się interesować właśnie świat, którego już nie ma, zniszczony, wymazany, niepożądany. Jego uosobieniem jest zarówno postać "gnijącej panny młodej", jak i starego żydowskiego profesora, pamiętającego o wszystkim i wszystkich. Reżyser opowiadał o tym w mocno postmodernistycznym stylu, konfrontując się zarówno z poetyką horroru, jak i groteski, komedii, thrillera czy dramatu rodzinnego. I choć "Demon" nie ma w sobie tej mocy co "Moja krew", nie trzyma też w napięciu, jak robił to "Chrzest", jest z całą pewnością najbardziej dojrzałym dziełem Wrony. Idealnym zamknięciem nieformalnej trylogii. Na kolejną reżyserowi nie starczyło już czasu.

6/10

"Demon", reż. Marcin Wrona, Polska 2015, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 16 października 2015 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Demon (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy