Reklama

"Czas na miłość": Odwracalne [recenzja]

Nie czas na niespodzianki. "Czas na miłość" - najnowsza komedia romantyczna Richarda Curtisa - jest tak dobra, jak można się było spodziewać. To zabawna, inteligentna, świetnie napisana i znakomicie zagrana historia młodego mężczyzny, który szuka przygodnego seksu, a znajduje miłość na całe życie.

Kim jest główny bohater filmu Curtisa Tim (Domhall Gleeson)? Dwudziestojednoletnim chłopakiem, który miał cudowne dzieciństwo.

To rzadkość. Mało który twórca powiedziałby, że to rzecz bezcenna. Czego bowiem można się spodziewać po sympatycznym bohaterze, który ma zdrowe relacje z ojcem, miłą zaradną matkę i ukochaną siostrę, a koszmarem nazywa tylko corocznie urządzaną w domu wielką imprezę sylwestrową? Niczego. Albo wszystkiego. Bo skoro niczego nie da się przewidzieć, a jego zachowaniem nie mogą rządzić zadawnione niespełnienia i dziecięce traumy, każdy scenariusz może się sprawdzić. Czemu więc nie wprowadzić w życie tego najlepszego - ulepionego ze schematów, ale jemu zwiastującego przyjemne życie, a nam przyjemnie spędzone dwie godziny w kinie?

Reklama

Curtis żongluje kliszami, ale robi to z taką gracją, że radośnie przyklaskujemy wszystkim jego pomysłom. Timowi też się one podobają. Na pierwszy rzut oka główny bohater filmu to typowy looser - rudy dwudziestolatek w sweterku w serek - wciąż mieszkający z rodzicami, wciąż jedynie marzący o dziewczynie.

Scenarzysta "Dziennika Bridget Jones" (2001) kolejny raz udowadnia jednak, że uwielbia swoich nieudaczników. Nie znęca się nad nimi, ani nie wyśmiewa słabości; zamiast kłód pod nogi, zrzuca im czasem gwiazdki z nieba. Tim dostaje jedną z nich, kiedy jego ojciec (fenomenalny Bill Nighy!) zdradza mu rodzinny sekret. Trudno uwierzyć zarazem w to, że mężczyźni w rodzinie Tima potrafią podróżować w czasie jak i w fakt, że Curtis tym razem nie przeszarżował.

Momentalnie rodzą się pytania, czy zrealizował kolejny "Wehikuł czasu" (2002)? Czy idąc na komedię nie znaleźliśmy się przez przypadek na pretensjonalnym dramacie z morałem? Nic z tych rzeczy. "Przecież nie o obalenie Hitlera tu chodzi!" - tłumaczy Timowi ojciec i czułą, acz ironiczną frazą komentuje fakt, że chłopak swój dar zamierza wykorzystać do poderwania dziewczyny. Urzeka bezpretensjonalność Curtisa, który nie pretenduje do opowiadania historii o kropli wody, która musi spaść na konkretną parasolkę, bo inaczej zmieni się bieg wydarzeń po drugiej stronie globu. Pomysł, by w czasie można się było cofnąć tylko do sytuacji, które samemu się przeżyło, skłania nas raczej ku myśleniu, że owe podróże w czasie to podróże w głąb własnych wspomnień. Może są one tylko skomplikowaną metaforą opisującą najprostszą z życiowych prawd? Głoszącą, że młodzi ludzie mogą mylić się wielokrotnie, popełniać błąd za błędem i mimo wszystko dostawać kolejną szansę?

Po co zatem te fabularne zawiłości? Może dlatego, że o najważniejszych rzeczach najłatwiej się zapomina, a mówienie o nich wprost niebezpiecznie trąci banałem? Historia Curtisa wciąga w ekranowe głębiny jak najlepsze 3D. W przeciwieństwie do nowej technologii przyjemności, nie wywołuje jednak wrażeń czysto naskórkowych, ale pobudza wyobraźnię. Tak, jak scena w restauracji, w której dla wyostrzenia zmysłów je się po ciemku, gdzie Tim poznaje uroczą Mary (Rachel McAdams). Jeszcze wiele razy będą się, tym razem nie dosłownie, tracić z oczu, ale kiedy chłopak zdobędzie serce ukochanej - wszystko potoczy się już idealnie.

"Czas na miłość" to film dla mężczyzn, którzy chcieliby się pochwalić tym, że zawsze wypadają perfekcyjnie i dla kobiet śniących o idealnym partnerze. W świecie Curtisa zdarzają się drobne wpadki, ale nie ma w nim dramatów.

Film jest nienachalnie wzruszający, a sentymentalne sekwencje są zgrabnie wyważone niegroźnie ironicznym i nie uwłaczającym naszej inteligencji dowcipem. Wszystkie sytuacje mogą mieć więcej niż jeden początek, a konsekwencje żadnego czynu nie są nieodwracalne.

Czy to wszystko jest zatem bzdurą? Nie, tylko bajką. Ileż razy Tim wraca do przeszłości przechodząc przez starą szafę jakby wchodził do zaśnieżonej Narni? W Londynie sprzed kilku dni lub lat nie spotyka lwa ani białej czarownicy, ale uwalnia się od lęków. Czyż bowiem perspektywa przeżycia każdej chwili jeszcze raz nie pomaga się wyluzować? Nie redukuje napięcia? Nie sprawia, że za tym drugim razem, kiedy wie się już, że pewnym spraw nie da się naprawić, innymi można się naprawdę cieszyć? Curtis nie portretuje świata, nie oszukuje widzów, opowiada im bajkę, ale taką, po jakiej ma się tylko dobre sny.

8/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Czas na miłość" ("About Time"), reż. Richard Curtis, Wielka Brytania 2013, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 20 września 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy