"Córki dancingu" [recenzja]: Niech żyje dancing!

Kadr z filmu "Córki dancingu", fot. Kuba Kijowski /materiały dystrybutora

Tradycją Świąt w Polsce stały się ryba i "Kevin sam w domu". Dla tych, którym karp i film o niegrzecznym chłopcu przejadły się, Agnieszka Smoczyńska ma wspaniałe lekarstwo: zamiast Chicago - PRL-owskie dancingi, zamiast ryb - syreny.

To nie żart. Na takie właśnie bohaterki odważyło się polskie kino. Srebrną i Złotą wyławiają z Wisły członkowie zespołu Figi i Daktyle. Syreny świetnie mówią po polsku (nauczyły się na plażach w Bułgarii), a do tego dysponują nadludzkimi możliwościami wokalnymi i zwierzęcym pożądaniem. Jeśli kochają, to na zabój, jeśli nienawidzą, gotowe są wyszarpać ofierze serce.

To jedno z wielu wyolbrzymień, bo tymi Smoczyńska posługuje się chętnie. Jednak zawsze ma w tym cel, co chroni ją przed tanim efekciarstwem. Popadające w skrajne emocje syreny wcale nie odbiegają przecież tak bardzo od nastolatków, których huśtawka hormonalna nieraz prowadzi ze skrajności w skrajność.

Reklama

Najciekawsze "Córki dancingu" są właśnie jako opowieść o dojrzewaniu. Pozbawianie złudzeń przebiega w filmie wyjątkowo brutalnie. Syreny uczą się świata, którego nie znają, odkrywając rządzące nim reguły metodą prób i błędów. Świetnie wyszły Smoczyńskiej zwłaszcza małe starcia, delikatnie zarysowane, podane nienachalnie. Jak w zderzeniu naiwnych syren z wykalkulowanymi ludźmi, sztucznego publicznego z przaśnym prywatnym, czy kobiecości z męskością. Ostatniej opozycji słusznie poświęciła reżyserka najwięcej miejsca.

Niemal od początku widzowi wydaje się, że światem przedstawionym rządzą kobiety. Już w pierwszej scenie pewna siebie, emanująca siłą i seksualnością wokalistki Fig, grana przez Kingę Preis, wykonuje (i to jak!) hit zza żelaznej kurtyny - "I Feel Love" Donny Summer. Jest diwą, która mogłaby mieć u stóp każde męskie stworzenie. A jednak - kiedy schodzi ze sceny, wraca do ustalonego porządku: podlega nie tylko szefowi dancingu, ale też mężczyźnie, z którym dzieli łóżko. A ten ostatni rękę ma twardą.

Odkrywając patriarchalne skłonności ludzi, Srebrna i Złota różnicują się. Jedna chce pozostać wierna swojej naturze i niezależności, druga - poddać się "normalizacji". Scena, w której - nie zdradzając zbyt wiele - przechodzi medyczny zabieg, choć groteskowa i wystylizowana, należy do najbardziej przejmujących w filmie. Smoczyńskiej udaje się naładować ją znaczeniami i emocjami: naiwność spotyka się w niej z wykorzystaniem, miłość wiedzie ku podległości, a błędne rozpoznanie sytuacji przynosi koszmarne w skutkach efekty. Aż chciałoby się wendety rodem z filmów Tarantino.

Odniesienie nieprzypadkowe, bo niczym - ani nastrojem, ani gatunkiem, ani wreszcie realizmem - nieskrępowany obraz debiutującej reżyserki korzysta z filmowej materii, jak chce. Czerpie z dokonań nie tylko wspomnianego twórcy, ale też z greckiej mitologii i XIX-wiecznych baśni, wpisując je - dość umownie - w konwencje musicalu, w którym spotykają się przeboje lat 80. (jest tu i Bolter z "Daj mi tę noc", i Post Regiment z "Kolorami") ze świetnymi utworami współczesnymi, napisanymi przez siostry Wrońskie z zespołu Ballady i Romanse. Jest to wszystko na tyle mądrze wykorzystane i sprytnie połączone, że nawet ewidentne słabości scenariusza (film przypomina zbiór zajmujących. kolorowych scen, które nie są ze sobą płynnie połączone; jak w kabarecie rzecz ciągnie się od skeczu do skeczu) nie odbierają przyjemności z projekcji. Mało tego, dają filmowi realne szanse na nagrodę w konkursie głównym Sundance, do którego został zakwalifikowany. Szerokość geograficzna nie ma bowiem w "Córkach dancingu" znaczenia: czy nad Wisłą, czy w stanie Utah ta pomysłowa opowieść o kobiecości dojrzewającej w opresyjnym systemie nie traci na aktualności.

7/10

"Córki dancingu", reż. Agnieszka Smoczyńska, Polska 2015, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 25 grudnia 2015 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Córki dancingu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy