"Chcesz usłyszeć o moim ojcu? Opowiem ci o moim ojcu"
"Tetro", reż. Francis Ford Coppola, USA 2009, dystrybutor Gutek Film, premiera kinowa 3 września 2010 roku.
Francis Ford Coppola powracając w "Tetro" do estetyki i poniekąd tematyki "Rumble Fish", udowodnił, że nie musi już sprowadzać na plan czołgów i helikopterów, aby robić kino zapadające w pamięć.
Już w pierwszej scenie "Tetro" osadza nas w pewnym znaczeniowym kluczu. Pięknie skrojony tytuł filmu od razu kojarzy się z klasycznym kinem lat 40. XX wieku, a dość banalny i kiczowaty obraz muchy bijącej o rozgrzaną żarówkę ze skupionym wzrokiem Vincenta Gallo w tle, naprowadza widza na poetykę, jaką Copolla wybrał do opowiedzenia, dość osobistej trzeba przyznać, historii.
Tytułowy bohater, grany przez Gallo, to uciekinier, jakich wielu w kinie. Ucieka spod władzy autorytarnego ojca, słynnego kompozytora (Klaus Maria Brandauer), którego talenty muzyczne są odwrotnie proporcjonalne do umiejętności wychowawczych.
Tero zaszywa się na wiele lat w La Boce - artystycznej dzielnicy Buenos Aires, gdzie wiedzie żywot niczym z filmu Federico Felliniego. Niespodziewanie zjawia się u niego jego młodszy brat, Bennie (Alden Ehrenreich), który - idąc w ślady Tetro - także wybrał ucieczkę. Bennie, podobnie jak Rusty James z "Rumble Fish", jest zapatrzony i niejako "ulepiony" przez mit starszego brata. I jak to w takich opowieściach bywa - mit ten będzie musiał upaść. U Coppoli zrobi to z wielkim hukiem.
Zdradzanie dalszych wątków fabuły nie jest potrzebne. Toczy się ona powolnym rytmem, prowadząc Tetra do momentu, w którym przeszłość i sztuka (wszak jedna rodzi się z drugiej) upomną się o niego. Grzechy przeszłości, grzechy ojców i synów, są niezniszczalne a "rękopisy nie płoną".
Tematyka relacji pomiędzy ojcem a synem w twórczości Coppoli powraca w przeróżnych wariantach i sposobach narracji. Takie pary możemy spotkać m.in. w "Ojcu chrzestnym" (Vito i Michael), "Czasie Apokalipsy" (Kutrz i Willard), "Rumble Fish" (Rusty James i Motocycle Boy) oraz w samym "Tetro" (drugim reżyserem jest syn Francisa, Roman). Nawet grający główną rolę Vincent Gallo "odsłużył" swoje na froncie dysfunkcyjnej rodziny, we własnym filmie "Buffalo 66" (pochodzące z niego sceny rodzinnej rozmowy przy stole to majstersztyk).
Copolla realizując swój pierwszy własny scenariusz, po 36 letniej przerwie, środki wizualne dobrał bardzo skromne, spokojne i leniwe. Natomiast fabularnie uderzył w tony wprost z greckich tragedii i argentyńskich telenowel (swoim nawarstwieniem nieprawdopodobieństw przypominają niekończące się mitologiczne perturbacje, do tego akcja "Tetro" dzieje się w Buenos Aires).
Przyjemny rozdźwięk między fabularnym kiczem, a estetycznym smaczkiem. A może to wcale nie taki rozdźwięk, a bardziej mała prawda o tym, jak postrzegamy genialnych artystów? Skoro rodzina Tetra to ród wielkich twórców, to i ich osobista historia musi być wielka, mityczna, rozbuchana i tragiczna wedle klasycznych wzorców.
Czy ktoś wyobraża sobie Franca Kafkę, który idzie na pocztę i załatwia swoją sprawę w 5 minut?
Czy nie jest tak, że poznając osobiście aktora, który nie prowadzi życia kalibru Klausa Kińskiego, jesteśmy w głębi duszy rozczarowani?
Można sarkać na kicz w filmie Coppoli, ale nie można zapominać, że taki wybór jest zapewne świadomy. Recenzent "Guardiana" wypomniał reżyserowi, że "Tetro" jest "nieprzekonywujący". Ale w zasadzie do czego miałby przekonywać? Do prawdy o samej rodzinie Copolla, zawartej na rolkach taśmy? Francis Ford na pytanie widzów odpowiada jak Brion James w "Łowcy androidów": "Chcesz usłyszeć o moim ojcu? Opowiem ci o moim ojcu" - wyciąga broń i strzela... kiczem i grecką tragedią.
7/10