Z filmowymi biografiami bywa różnie. Pojawiają się dzieła, jak "Chaplin" Richarda Attenborough, "Bird" Clinta Eastwooda czy "Control" Antona Corbijna. Lepsze, jak "Rocketman" i gorsze, jak "Bohemian Rhapsody". Jak ma się do tego najnowszy obraz, odpowiedzialnej za "Pięćdziesiąt twarzy Greya" Sam Taylor-Johnson, czyli filmowa historia Amy Winehouse, "Back to Black? Spieszę z subiektywną odpowiedzią - zdecydowanie jest po tej jaśniejszej stronie mocy.
- "Back to Black. Historia Amy Winehouse" przedstawia historię niezwykłej artystki, ukazując lata spędzone w tętniącym życiem londyńskim Camden, które nazywała domem oraz jej drogę do światowej sławy. Film skupia się na niezwykłym geniuszu i kreatywności artystki, próbuje również zrozumieć jej demony.
- Tytułową bohaterkę gra wschodząca gwiazda kina Marisa Abela, znana z serialu HBO "Branża". Reżyserką filmu jest Sam Taylor-Johnson, autorka "Pięćdziesięciu twarzy Greya".
- Tytuł na ekranach polskich kin od 19 kwietnia. Zobacz zwiastun!
Niewykluczone, że biografowie wokalistki, fani, którzy poza odbiorem muzyki dość szczegółowo znają też większość faktów jej życiorysu, znajdą tu i ówdzie jakąś rysę na szkle. Taka ewentualność zawsze istnieje. Nie zmieni to jednak faktu, że jako dzieło stricte filmowe, mające swoją rozpracowaną dramaturgię, przemyślany plan na ekranową opowieść, wreszcie portret samej, niestety przedwcześnie zmarłej artystki, "Back to Black" broni się nie najgorzej. Taylor-Johnson serwuje nam widzom solidną opowieść z rodzaju filmowego dramatu, chcąc nie chcąc również z elementami kina muzycznego. Nie ma jednak w tym nic z musicalu. To się sprawdziło w "Rocketmanie", biografii Eltona Johna. Amy to trochę inny przypadek, chociaż czy aż tak inny? Rzecz w tym, że ekran najbardziej interesuje się tymi postaciami, których dotknęło piętno dramatu. Takimi, którzy albo wygrali, jak Elton. Albo przegrali, jak Amy. Jej się nie udało, a sam film jest fabularnym zapisem tego jak te dni, wzlotu oraz upadku, wyglądały.
Piętą achillesową tego typu kina jest zbudowanie historii, która opowie o czyimś życiu tak, aby nie zgubić tego, co w filmie istotne, czyli logicznej linii narracyjnej. Niewypałem okazują się obrazy, które skaczą od epizodu do epizodu. Sztuką jest pokazać to tak, żeby ciąg wydarzeń był logiczną i jednocześnie emocjonalną strukturą. To się właśnie udaje autorce obrazu "John Lennon. Chłopak znikąd" z roku 2008. Tutaj faktycznie jedno z drugiego wynika i ta spirala, która towarzyszy bohaterce, wydaje się być zrozumiała i czytelna. Ogląda się to jak dobrze skrojony film, a nie kolejną mozaikową biografię. Przy tym, oczywiście reżyserka interpretuje kolejne fakty z życia Winehouse, próbuje je nam przybliżać, nakreślać. Cały czas jednak idzie to w duchu sztuki filmowej, skonstruowanej na podstawie albo na kanwie życiorysu bohaterki.
I nie jest to zapis Amy jako muzyka, wokalistki, autorki tekstów. To wszystko oczywiście się przewija, ale nie stanowi pierwszego planu. Ten to jej emocje, jej potrzeba samostanowienia i miłości. A że twórczość Winehouse wynikała z tego, co sama doświadczała, to najlepsze rzeczy rodziły się z bólu, straty, zawodu. Tak, jak raptem drugi album Brytyjki, właśnie "Back to Black" z 2006 roku, który przyniósł jej światową sławę oraz pięć nagród Grammy, w tym za Piosenkę Roku - za hitowy singiel "Rehab". A potem kolejnych już nie było...
Już czytałem, że powyższy film nie uniknął perspektywy hołdu piosenkarce. Że jednak lepiej ją przedstawił. Nie będę polemizował z takimi argumentami. Film pokazuje młodą dziewczynę, która uparcie za czymś goni, głównie się miota, a żeby mniej bolało, wspomaga się alkoholem. Ma swoje wzloty i upadki. Raz jest po prostu fajną, pełną temperamentu osobą, innym razem kimś z goła odmiennym. Można sobie tutaj postawić co najwyżej pytanie, jak ma się fabuła Taylor-Johnson do dokumentu Asifa Kapadii pod tytułem "Amy" z 2015 roku? Tylko, że te dwie produkcje operują zupełnie innymi środkami wyrazu. Ale faktycznie postać ojca Winehouse, Mitcha, granego tutaj przez znakomitego Eddie'ego Marsana, to jakby dwie różne osoby, jeśli uprzemy się porównywać obie produkcje.
To co jednak, czysto subiektywnie, stanowi prawdziwą wartość filmu Sam Taylor-Johnson, to rola Marisy Abeli jako Amy Winehouse. Znana z serialu "Branża", z domieszką polskich genów aktorka swoją kreacją ścina z nóg. Szybko zapominam twarz samej Winehouse i całkowicie wierzę w tę Marisy Abeli. Ona faktycznie jest tą postacią. Gra taką emocjonalną gamę, że czapki z głów. Do tego naprawdę śpiewa szlagiery swojej protoplastki. I to jak śpiewa. Owszem, jej głos jest trochę wyższy, ale dzięki temu nie mamy poczucia naśladownictwa, tylko swego rodzaju coveru, który samoistnie zasługuje, by się w niego wsłuchać. Abela udowadnia, że jest nie tylko bardzo dojrzałą aktorką, ale też solidną wokalistką. Jej występ w tym filmie to kilka oczek, w jego ocenie, w górę. Bez dwóch zdań. To taki one man show, który trzyma na swoich barkach całe to przedsięwzięcie i wychodzi z tego absolutnie obronną ręką. Już dla niej samej nie można tego tytułu pominąć. Poza tym, że to po prostu dobra filmowa realizacja.
Wspominałem na początku tytuł "Control" Antona Corbijna. Gdybym miał zestawić, połączyć z czymś film Sam Taylor-Johnson, to właśnie z obrazem twórcy teledysków i sesji fotograficznych takich zespołów, jak chociażby Depeche Mode, Metallica czy Red Hot Chili Peppers. I oczywiście "John Lennon. Chłopak znikąd", co zrozumiałe. Nie chodzi jednak o referencje, tylko o dobre kino. A to takie jest. A, że historię napisało samo życie? A kto to napisze lepiej...
8/10
"Back to Black. Historia Amy Winehouse" (Back to Black), reż. Sam Taylor-Johnson, Wielka Brytania, USA 2024, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 19 kwietnia 2024 roku.