"Bonnie i Clyde": Aniołowie o krwawych rękach [recenzja]
"Bonnie i Clyde", reż. Arthur Penn, USA 1967, dystrybutor kinowy Vivarto, ponowna premiera kinowa 19 marca 2010 roku.
Zbójnicka legenda Ameryki powraca. ''Bonnie i Clyde'' Arthura Penna, jeden z najsłynniejszych filmów epoki kontestacji, legenda amerykańskiego kina gangsterskiego, ponownie na dużym ekranie, tym razem w odrestaurowanej cyfrowo kopii.
Czarno-białe fotosy tytułowych bohaterów, sugerujące koleje ich losu przed właściwym czasem akcji, razem z napisami, stopniowo nabierającymi czerwoną barwę, stanowią czołówkę filmu. Już owa czołówka zaświadcza, że obcujemy z rewolucyjnym, jak na swoje czasy, filmem. Zamiast historii życia protagonistów, streszczonej w początkowych dialogach - metody powszechnej w ówczesnym kinie, z której i dziś chętnie się korzysta - widz jest zmuszony uruchomić wyobraźnię i odtworzyć wcześniejszy żywot Bonnie i Clyde'a na podstawie zaprezentowanych fotografii. To poważny wyłom w podporządkowanej cenzurze Kodeksu Hayesa mainstreamowej kinematografii Stanów Zjednoczonych, która operowała do tej pory głównie stylem zerowym, czytelnym dla każdego odbiorcy.
Natomiast skąpane w czerwieni napisy jednocześnie zapowiadają treść i zdradzają finał opowieści. Karminowy kolor antycypuje rozlew krwi, który na taką skalę nie miał miejsca w żadnym dotychczasowym filmie, a krwistoczerwone podpisy pod zdjęciami z góry przesądzają o losie głównych bohaterów. W 1969 roku Sam Peckinpah wprowadza na ekrany kin ''Dziką bandę'', w której okrutne sceny strzelanin krytyka określi jako ''balet śmierci''. Dwa lata wcześniej, sceny o podobnej, o ile nie większej, sile wyrazu - obrazy ciał rozrywanych seriami z karabinów maszynowych - wieńczą film ''Bonnie i Clyde''. Nigdy przedtem przemoc na dużym ekranie nie była ukazana tak realistycznie, a zarazem równie efektownie.
Dzieło Arthura Penna - reżysera, który parę lat później, w 1971 roku wywróci do góry nogami reguły klasycznego westernu w ''Małym wielkim człowieku'' - było efektem ogromnych przemian obyczajowych i społeczno-politycznych, które miały miejsce w USA i Europie Zachodniej, w drugiej połowie lat 60. Epoka kontestacji odcisnęła silne piętno także na X muzie, czego najlepszym dowodem jest właśnie ''Bonnie i Clyde''.
Oglądany po ponad czterdziestu latach od premiery film nie jest jednak li tylko historycznym reliktem. O świeżości i aktualności dzieła Penna stanowią archetypiczne postaci, których rys oparto na parze autentycznych rabusiów, zastrzelonych przez policję po serii napadów na banki, w 1934 roku. Bonnie i Clyde to trochę tacy kryzysowi Romeo i Julia; młodzi, przebojowi, buntujący się przeciwko niesprawiedliwościom społecznym. Miłość, tak jak dla szekspirowskich bohaterów, jest dla nich ekwiwalentem społecznych więzi, zastępuje konieczność konfrontacji z innymi ludźmi. Bohaterowie Penna nie byli filmowymi prototypami krwawych kochanków. Do losów Clyde'a Barrowa i Bonnie Parker odwoływał się wcześniej choćby Nicholasa Ray w swoim ''Oni żyją w nocy'' z 1949 roku. Motyw zbrodni dokonywanych przez duet damsko-męski kino przepracowywało też wielokrotnie później, choćby w ''Badlands'' Terrence'a Malicka, ''Krwawych godach'' Claude'a Chabrola czy ''Urodzonych mordercach'' Olivera Stone'a. Ten ostatni film jest właściwie współczesną wersją obrazu Penna z 1967 roku. Na rodzimym gruncie podobną tematykę podjął Grzegorz Królikiewicz w skandalizującym i awangardowym ''Na wylot''. Jednak na kartach historii kina najsilniej zapisało się bez wątpienia dzieło z Warrenem Beatym i Faye Dunaway w rolach głównych.
Dziś, podobnie jak czterdzieści lat temu z okładem, wytyka się mu, niesłusznie zresztą, relatywizm moralny, gloryfikację kryminalistów, przedstawianie zwyrodnialców jako męczenników swoich ciężkich czasów (kontrowersyjne było już hasło reklamowe: "Są młodzi... Są zakochani... I zabijają ludzi"). Nawet jeśli Penn wsącza w swą historię dwuznaczność wymowy, to nie sposób mu odmówić doskonałości warsztatowej, perfekcyjnego prowadzenia aktorów, umiejętnego operowania metaforą, przemyślnej gry z regułami filmu gangsterskiego.
W każdej dekadzie można wymienić kilka arcydzieł filmowych, najbardziej reprezentatywnych dla epoki, w której powstały. Są to na przykład ''Obywatel Kane'' dla lat 40. XX wieku, czy ''W samo południe'' dla następnej dekady. Arthur Penn kręcąc opowieść o latach 30. stworzył doskonały komentarz do czasów, w których film powstał. Więcej - refleksja o przemocy, zbrodni i karze, nieprzystosowaniu do panujących warunków i mediach kreujących kryminalistów na bohaterów - jest refleksją o ponadczasowym charakterze. Zatem wprowadzenie ''Bonnie i Clyde'' na ekrany dziś, ma znacznie większy, aniżeli tylko nostalgiczny wymiar.
10/10