Reklama

Bo fantazja jest od tego, żeby bawić się... kinem

"Maczeta" ("Machete"), reż. Robert Rodriguez, USA 2010, dystrybutor Kino Świat, premiera kinowa 26 listopada 2010 roku.

"Maczeta" to ostra jazda bez trzymanki pod prąd ulicą jednokierunkową. Rewelacyjny pastisz kina akcji w wykonaniu Roberta Rodrigueza trafia na nasze ekrany. Będzie krwawo, absurdalnie i zabawnie.

Kilka lat temu dwaj starzy kumple, Quentin Tarantino i Robert Rodriguez, wpadli na pomysł, by oddać hołd zjawisku krwawego i skrajnie kiczowatego kina exploitation lat siedemdziesiątych, którego przejawem były pokazy filmów drugiej kategorii w tandetnych grindhouse'ach. Pomiędzy "Death Proof" a "Planet Terror" dla zgrywy (ale też zgodnie z tradycją) twórcy umieścili kilka absurdalnych zwiastunów filmowych. Jeden z nich opowiadał o meksykańskim nożowniku, dokonującym zemsty na zbirach, którzy wynajęli go do zabójstwa amerykańskiego senatora i wystawili na pewną śmierć.

Reklama

Rodriguez miał już gotowy punkt wyjścia, zaś fani domagali się realizacji filmu. Dla kinofila obdarzonego tak wielką wyobraźnią, zamienić dwuminutowy zwiastun w pełny metraż, to była bułka z masłem, a może raczej burrito z fasolą. W głównej roli pojawił się stary współpracownik reżysera Danny Trejo, który już w zrealizowanym w połowie lat dziewięćdziesiątych "Desperado" zagrał podobną postać.

Tutaj znajdziesz zwiastun filmu "Maczeta", ale nie tylko. Sprawdź!

Przyznam z perwersyjną satysfakcją, że w tym roku nie bawiłem się lepiej na żadnym innym filmie. Gdzie leży sukces "Maczety"? Przede wszystkim to nieskrępowana zabawa kinem, intertekstualna gra z przyzwyczajeniami widza, pełna błyskotliwego humoru, a niekiedy absurdu. Rodriguez niewiele traktuje poważnie. Przemoc? Hektolitry sztucznej krwi przelewają się po uliczkach meksykańskich miasteczek, jelita służą jako liny (sic!), ciała przeciwników Maczety są przecinane, nakłuwane, ćwiartowane przeróżnymi narzędziami. Religia? Rodriguez kpi na całego - niech przykładem będzie postać księdza, który nagrywa w konfesjonale wyznania swoich parafian... Polityka? "Maczeta" to kino niemalże anarchistyczne!

Każdy z aktorów bardzo udanie (i z dowcipnym skutkiem) igra ze swoim wizerunkiem. Robert De Niro w roli rasistowskiego senatora szarżuje aż miło, Steven Seagal otacza się pięknościami, paraduje w barwnych kimonach i wymachuje samurajskim mieczem (ten facet ma poczucie humoru!), Lindsay Lohan śmieje się z siebie - gra bowiem niegrzeczną, odrobinę szajbniętą dziewczynkę, nie stroniącą od używek, zaś Don Johnson wciela się w postać demonicznego szeryfa (i nie jest to raczej Sonny Crockett, ani tym bardziej Nash Bridges).

Film Rodrigueza jest groteskowym manifestem, niemal karykaturą, jednak reżyser dostrzega i pokazuje nam palcem pewien istniejący problem społeczny. W dniu, w którym oglądałem "Maczetę", przeczytałem wiadomość o krwawym incydencie na granicy meksykańsko-amerykańskiej. Jak wobec takich doniesień odczytywać film Rodrigueza? "Bękarty wojny" były terapią dla wszystkich, którzy w swoich fantazjach pragnęli zmienić traumatyczną historię świata, ale przecież Rodriguez w parodystyczny sposób komentuje stan aktualny... Jednak tak poważne myśli niech pojawią się dopiero po seansie. Miłej zabawy!

8/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Maczeta"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | Rodriguez | fantazja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy