"Błazny": Jest w tobie morze [recenzja]

Kadr z filmu "Błazny" /Szkoła Filmowa w Łodzi /materiały prasowe

Dziewczyna i chłopak. Albo dwóch chłopców i dwie dziewczyny. Dwa na dwa, cztery na cztery. Nie o arytmetykę chodzi. Nie w tym przypadku. Może raczej o mechanizm. O to, żeby być bliżej, przełamywać samotność, a każda samotność na to właśnie zasługuje. Nawet jeżeli miałoby to być zrozumienie chwilowe tylko. O tym opowiadają prawie wszystkie sztuki, powieści, piosenki. Żeby jedno przełamać drugim: samotność zrozumieniem, czułość miłością. I mrugnięcie okiem, i bicie serca, i coś jeszcze, coś ważniejszego, poza słowem. Nawet gdyby miało być tylko momentem.

I o tym momencie, o takich momentach, opowiadają "Błazny" Gabrieli Muskały, a po drodze o wielu jeszcze innych rzeczach. Tyle tylko, że "moment" ludzki, nakłada się tutaj na aktorski moment. Ludzki i aktorski. Niby to samo, ale nie to samo. Aktor, młody aktor, student aktorstwa. Ten ostatni bez wysługi lat jeszcze, bez zapisu osiągnięć i rozczarowań, ale już z przeczuciem znoju tej drogi, która może, chociaż wcale nie musi, być także ekstazą, rozkoszą, szczęściem. I że życie chwilami nakłada się na pracę, a praca staje się życiem. I nie ma sposobu właściwie, żeby to przeciąć, zrozumieć głębiej.

Reklama

Gabriela Muskała pokazuje grupę aktorów pracujących nad dyplomem studenckim. Jeszcze coś się kotłuje, coś niedefiniowalnego. Do tej pory byli grupą, ale zaczynają się zmieniać. Coraz częściej uzmysławiają sobie, że tak zwany parasol szkolny, chociaż bywał dziurawy i podniszczony, jednak ochraniał, a za moment, za chwilę, naprawdę spadnie deszcz. Oni zmokną. I dlatego, przesadnie być może, ambicjonalnie podchodzą do dyplomów, traktując je na zasadzie być albo nie być. Wydarzy się szczęście, wydarzy rozpacz. Ale coś się przecież musi wydarzyć.

W filmie "Błazny" prawie się udaje. Studenci czują się szczęśliwcami. Są wygranymi. Reżyserii ich dyplomu ma podjąć się znany reżyser Gajda - schemat trochę jak w "Aktorach prowincjonalnych" Agnieszki Holland. Traktują to wydarzenie z należytą ekscytacją. Przygotowują się, walczą o role, nagrywają self-tape'y. Chcą, marzą, kłócą się, z samymi sobą również. Gajda jest lekko kabotyński, ale nie na tyle, żebyśmy mogli go nazwać hochsztaplerem czy uzurpatorem. Gajdzie również zależy na efekcie. W końcu zapadają decyzje. Role główne zostają obsadzone. Trawestacja Kaina i Abla będzie zderzona z Balladyną i Aliną. Biblia, czyli Słowacki. Nie wszyscy będą mieli role główne. Ktoś się rozczarował, ktoś wygrał - jak w aktorstwie, jak w życiu. Jedna z pierwszych lekcji: walczyć o wszystko, nie spodziewać się niczego.

"Błazny": Szczodrość talentów Muskały

Gabriela Muskała to fascynująca postać. Od dekad było wiadomo, że aktorstwo - chociaż jest artystką spełnioną i spełniającą się - Muskale nie wystarcza. Gnało ją wyżej, dalej, gdzie indziej. Szczodrość talentów. Z siostrą, Moniką Muskałą, wybitną tłumaczką niemieckiego obszaru językowego i literaturoznawczynią, stworzyła duet dramatopisarski Amanita Muskaria. Ich dramaty grane są dzisiaj w wielu miejscach, a pierwsza - i najgłośniejsza - sztuka, monodram Gabrieli, "Powrót do Buenos Aires", jest jednym z najdłużej granych spektakli w Polsce. Kolejne etapy: praca pedagogiczna, znowu w duecie z Moniką Muskałą, zajęcia z improwizacji w Szkole Filmowej w Łodzi, dalej, reżyseria teatralna - sztuka Amanity Muskarii "Tożsamość Wila" napisana specjalnie dla Teatru Ludowego w Krakowie i wystawiona w Nowej Hucie. Opowieść o nowohuckiej tożsamości była pierwszym reżyserskim testem Gabrieli, kolejnym jest już film.

"Błazny" - czyli pełnometrażowy filmowy dyplom zamykający edukację studentów czwartego roku Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. Nie obok dyplomu teatralnego, ale niezależnie od tego dyplomu. Dotychczas w tym cyklu powstało siedem filmów: "Śpiewający obrusik" Mariusza Grzegorzka, "Soyer" Łukasza Barczyka, "Kryształowa narzeczona" Artura Urbańskiego, "Nic nie ginie" Kaliny Alabrudzińskiej, "Monument" Jagody Szelc oraz "Różne drogi do świętości" Anieli Gabryiel. "Błazny" Gabrieli Muskały to film siódmy i - jak słyszę - przypuszczalnie ostatni.

"Błazny": Prawa młodości

Typy, tropy kulturowe. Ona przeciw niej, on przeciwko niemu. Mogą to być bracia, mogą to być siostry. Kochankowie, koledzy, znajomi.

W "Błaznach" ta linia podziału staje się osią dramatu. Studenci marzą o spełnieniu. Jedni na wielką skalę, inni na mniejszą. Na czwartym, nawet na piątym roku, jest jeszcze w każdym z nich wiara, że  to możliwe. Starają się, walczą, próbują.

Lady Makbet, Balladyna, Hamlet, Romeo - to wszystko przed nimi. Tylko Lear jest daleko, tylko Wierszynin, do tych ról trzeba będzie dojrzeć. Pracują jednak bez wytchnienia. Starają się.

Nauczeni, że trzeba wejść w postać, stać się postacią, dają z siebie wszystko. Reżyser wybiera odtwórców głównych ról. Kto zagra Alinę, kto Balladynę, kto Kaina, kto Abla. Słaba socjotechnika, łączy ze sobą przyjaciółki, łączy przyjaciół. To się nie uda, coś się uda. Była taka piosenka Grzegorza Ciechowskiego: "Ja Kain, ty Abel - o mame tate mame tate mame co z mym bratem / Ja Abel - ty Kain o mame tate mame tate mame brat mnie zabił".

W filmie stają przeciwko sobie. Oglądamy świetnie pod względem psychologicznym sportretowaną szarpaninę wewnętrzną czworga chłopców i dziewczyn, dla siebie i przeciwko sobie, a zaraz potem szarpaninę reszty uczestników zabawy, przygody, psychodramy.

Są młodzi, to także prawa młodości. Chcą bawić się, tańczyć, rozmawiać. Mają też świadomość - znakomita jest scena psychodramy z udziałem całej grupy studentów - że znajdują się w momencie przejścia. Że dawne przyzwyczajenia dotyczące relacji uczeń-studenci, wykładowca-uczniowie, odchodzi do lamusa. Coś się zmieniło definitywnie. I przemiana mentalna zapoczątkowana ruchem #metoo dotyczy również ich samych - nie wiadomo kiedy stali się wewnętrznie rozbici, od którego momentu stanęli przeciwko sobie. Przywódcy i ich drużyny, strefy wpływów, kompleksy, gorzkie żale i gniew. To się wszystko w nich kotłuje stymulowane jeszcze tęsknotą, marzeniami albo bardzo naturalną w tym wieku potrzebą zakochania, poczucia, że jest się potrzebnym, ważnym, na swoim miejscu.

"Błazny": Aktorskie perełki

Doceniam ten film, ponieważ poza wagą tematu, starannością wykonania (zdjęcia Piotra Żurawskiego, montaż Jakuba Darewskiego i Kosmy Kowalczyka, muzyka Zbigniewa Zamachowskiego), wprowadza do naszego kina młodych, arcyzdolnych młodych ludzi, obyśmy mogli cieszyć się ich talentem jak najdłużej.

Sebastiana Delę grającego Ola mogliśmy podziwiać już w kilku serialach i filmach. Ma ekranową siłę i witalność. Kocha go ekran, ale najciekawsze jest to, co potrafi pokazać poza fizycznością, obok dialogu: głębie postawy, wewnętrzny dygot. Świetny jest protagonista filmowego Ola - mentorski Łukasz. Jan Łuć wspaniale ogrywa strach i kompleksy bohatera. Ma wszystko, co mogłoby sprawić, żeby był etykietowany jako lider grupy, ale chyba za bardzo się o to stara, lekkość nie może być wypracowana, nie powinna być. Świetne są także dziewczyny. Alicja - Magdalena Dwurzyńska multiplikuje aktorskie twarze w twarzy prywatnej, zatracenie w roli oznacza zagubienie się w sobie, ale także odkrywanie głosu i siły, który był jej dotąd nie znany. Justyna Litwic w roli Julii działa inaczej. Introwertyzm do kwadratu, ale introwertyzm w którym mieści się także stłumiony krzyk, lęk, autocenzura. Jak w filmach Johna Cassavetesa chodzi też o przenikanie się osobowości. Julia marzy by stać się Alicją, Olo - Łukaszem. I na odwrót. Nie wiedzą, co to znaczy być sobą. Bo co to znaczy być sobą? Aktorem i jednocześnie sobą - czy to nie sylogizm?

W filmie Gabrieli Muskały więcej jest aktorskich perełek. Szymon Kukla daje popis autoironii jako szkolny prymus marzący o spotkaniu z Englertem, Jandą, Więckiewiczem. I wszystko się spełni. Alek - Kuba Dąbrowski to typ kumpla od piwa, zarazem kogoś obcego, przybysza z zewnątrz. Znakomita jest Karolina Kostoń. Na drugim planie robi świetną rolę. Dziewczyna-przyjaciółka, nie przyznająca się, nawet przed sobą, że nie o przyjaźń do Łukasza jej chodzi, na pewno nie tylko o to. Mocne wejście ma Klaudia Koścista jako Paulina i jednocześnie matka Ola, rodzajowa, mocna i wyobrażona, prawdziwa i wymyślona i sama siebie wymyślająca. Klaudia Janas jako Helena i Daniel Stanko w roli Hipolita - role niby towarzyszące, ale przecież zapamiętywalne, wyraziste, wnoszące własne, nieoczywiste historie. Jakub Sierenberg, Oliwer Witek (świetny w scenie szkolnej psychodramy), Bogumiła Trzeciakowska, Mikołaj Trynda (ciekawy zwłaszcza w roli prokuratora) - wszyscy na swoim miejscu, ważni i potrzebni dla przebiegu akcji i oddani swoim rolom, w pełni zaangażowani.

Młodym aktorom, studentom towarzyszy mało znany z kina, świetny aktor Teatru Narodowego w Warszawie, Oskar Hamerski jako reżyser Gajda. Gra subtelnie, tak, żeby nie przykryć młodych kolegów i koleżanki, partnerować im na zasadzie wzajemności, być z nimi jak najbliżej. Piękne, zespołowe aktorstwo.

"Błazny": Kiedy aktorstwo się wykluwa

Film hybryda. Chybotliwy jak aktorstwo. Film o aktorstwie, o - cytując Hłaskę - "pierwszym kroku w chmurach", który może okazać się krokiem w przepaść. Może, ale wcale nie musi.

Muskale udało się zarejestrować ten moment, kiedy aktorstwo się wykluwa. Proces, który jest w większym stopniu stanem umysłu niż racjonalną wykładnią. To się nie układa wcale po kolei. Ktoś dojrzewa szybciej, ktoś wolniej, ktoś wygrywa, ktoś inny będzie długodystansowcem.

Na razie jeszcze razem, pomimo konfliktów, wciąż jeszcze razem. Imprezy, próby do dyplomu, marzenia o karierze, jointy, alkohol, zajęcia, nabijanie się z wykładowców, i strach, coraz większy strach, i śmiech, coraz większy śmiech.

Piękna i poetycka scena finałowa (zdjęcia Żurawskiego są mocną sceną "Błaznów") - są razem, na tle morza, trzymają się za ręce. Ta scena już z nimi pozostanie. Ta scena, ta chwila. Na zawsze.

"Jest w tobie morze" - pisał w wierszu "Grzech" Stanisław Grochowiak. Morze jest w nich. I młodość. I żarliwość. Morze czyli wszystko.

7/10

"Błazny", reż. Gabriela Muskała, Polska 2023.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy