Biegnij, Hanna, biegnij!
"Hanna", reż. Joe Wright, USA, Wielka Brytania, Niemcy 2011, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 10 czerwca 2011
Po udanych adaptacjach filmowych - "Dumie i uprzedzeniu", "Pokucie" czy "Soliście" - Joe Wright sięgnął po oryginalny scenariusz, którego pierwsza wersja została napisana przez 24-latka Setha Lochheada jeszcze w szkole filmowej. Wright po raz kolejny udowodnił, że dobrym reżyserem jest. Nie dostrzega jedynie pułapek w materiale, za który się zabiera.
Energii jego najnowszej "Hannie" starczyło na pierwsze pół godziny, bo film zaczyna się spektakularnie pod względem wizualnym i reżyserskim. Gdzieś pod kołem biegunowym nastoletnia dziewczynka (niezwykła i niepokojąca Irlandka, Saoirse Ronan) jest szkolona przez swojego ojca (Eric Bana) na zawodowego mordercę. Mieszka w środku lasu, w drewnianej chacie, gdzie pochłania encyklopedię i baśnie braci Grimm.
Wkrótce Hanna będzie musiała uciekać, by dokonać zaplanowanej wraz z ojcem zemsty na agentce Marissie (Cate Blanchett), która zamordowała wiele lat temu jej matkę. Dziewczyna zostaje zatrzymana przez CIA, potem ucieka z bunkra gdzieś pośrodku pustyni w Maroku. I tak rozpoczyna się jej podróż na spotkanie z ojcem w Berlinie. W międzyczasie zaprzyjaźnia się z pewną amerykańską rodziną na wakacjach i powoli poznaje rzeczywistość inną niż jej kawałek lasu. Jak szybko się przekonuje, w cywilizowanym świecie rządzą równie okrutne prawa jak w dzikiej naturze.
Sam scenariusz poza samym pomysłem, by z nastolatki uczynić super-żołnierza, nic oryginalnego nie wnosi. Walki agentów, zamiatane pod dywan nieetyczne eksperymenty CIA, próby genetyczne w celu stworzenia super-żołnierzy, efektowne pościgi, walki... To było. Wright inteligentnie wykorzystuje, co ma i rozpoczyna swoją zabawę, jakby nie dostrzegając słabości samej konstrukcji (dlaczego na przykład Hanna nacisnęła czerwony przycisk i skąd miał go ojciec - agent?). Thriller zemsty stylizuje na filmy szpiegowskie z lat 70. Niezwykle wizualna scena ucieczki dziewczyny z bunkra przypomina "Dr. No". Gra kolorystyką poszczególnych scen, ich rozegranie, łącznie z ciekawą klamrą, w której Hanna, stojąc nad swoimi ofiarami, stwierdza spokojnym głosem, że strzała minęła odrobinę ich serce. Niektórych pomysłów jednak nie dogrywa do końca, jak wątku fascynacji Hanny muzyką.
Interesującym konceptem okazuje się powracający wątek baśni Grimm, który znajduje swój finał w niemieckim wesołym miasteczku. Formuła złej czarownicy, złośliwych skrzatów, niebezpiecznego lasu i zagubionego w nim dziecka, które musi zmierzyć się z rzeczywistością i w ten sposób usamodzielnić, poznać prawdę o sobie, u Wrighta przeniesiona zostaje w świat agentów i morderców. Alegoryczne odniesienie do baśni pozwala na ciekawe rozwiązania reżyserskie w końcowych scenach.
Dobre sceny akcji, inteligentnie rozwiązane poszczególne sceny, z wisienką na torcie w postaci muzyki The Chemical Brothers (już dawno nie widziałam filmu, w którym ścieżka dźwiękowa tak dobrze grałaby przy każdej sekwencji) - to jednak za mało, by odpędzić towarzyszące seansowi "Hanny" uczucie, że w gruncie rzeczy poza kilkoma efektownymi rozwiązaniami Wright nie sprzedaje nam nic nowego ani oryginalnego. Na dodatek sam do końca nie wie, dokąd zmierza jego film.
5/10
Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!