"Biały Bóg" [recenzja]: Zemsta poniżonych
Najnowszy film Kornéla Mundruczó to baśniowy thriller, którego głównym bohaterem jest zdziczały pies - z rozpaczy wymierzający sprawiedliwość swoim oprawcom, z miłości szukający drogi do domu, z jakiego go wyrzucono. To oderwana od rzeczywistości bajka czy mocna i oryginalna polityczna metafora?
W 1972 roku Miklós Jancsó, klasyk węgierskiego kina, zastanawiał się, czy rewolucja zawsze musi się wiązać z przelewem krwi? Czy przemiana powszechnej świadomości nie byłaby wystarczająca? Pewnie byłaby. O zmianę jednak najłatwiej, kiedy inicjuje ją szok. Najlepiej, gdy jest wywołany okrucieństwem. Jednych irracjonalność bestialstwa porusza do łez, innych pobudza do buntu.
"Ja siebie uważam za rewolucjonistę, [ale] co my sami mamy uczynić - to jest osobista kwestia etycznego stosunku każdego z nas do historii" - mówił Jancsó. Kornel Mundruczó dedykuje mu swój nowy film. Nagrodzony w canneńskim Przeglądzie Un Certain Regard "Biały Bóg" to opowieść, w której o historii i rewolucji, która nie tyle się toczy, co z hukiem przewala za naszymi oknami, mówi się w gatunkowo-baśniowej konwencji.
Jeśli mowa o baśni, filmowi Mundruczó najbliżej do krwawych opowieści braci Grimm. Pod względem gatunkowym zaczynamy od familijnego melodramatu z małą dziewczynką i jej wielkim psem w rolach głównych.
Po rozwodzie rodziców Lili (Zsófia Psotta) wychowuje się z matką. Kiedy ta wyjeżdża na kilka miesięcy do Australii, nastolatka i jej pies - mieszaniec Hagen - trafiają pod opiekę sfrustrowanego ojca (Sándor Zsótér). Lili nie znajduje z nim wspólnego języka. W jego świecie nie ma miejsca dla niej, jej psa, ani dla bliskości. Jego sąsiedzi twierdzą, że mieszaniec jest niebezpieczny, nie chcą go w okolicy. W rozdzierającej sekwencji Dániel wyrzuca więc zwierzę z samochodu i porzuca na pastwę losu, na ulicy, na przedmieściach. Łatwiej tam wpaść pod pędzącą ciężarówkę, niż znaleźć powrotną drogę do domu.
Pierwszy punkt zwrotny wprowadza nie tylko zmianę w życiu bohaterów, ale i nową konwencję gatunkową. Kiedy Hagen trafia na ulicę, Mundruczó zaczyna kręcić kino sensacyjne, thriller, w którym idzie śladami bohatera wpadającego w kolejne pułapki losu, mierzącego się z przeciwnikami bez serca, walczącego o przetrwanie i wolność. Węgrowi udaje się odświeżyć konwencję, bo w roli protagonisty obsadza psa. Kierują nim instynkty oraz bezwarunkowe i warunkowe odruchy. Emocje są więc mocne, przejmujące, a zagłębianie się w arkana psychologii łatwe. Mundruczó pokazuje psa uciekającego przed hyclami, złapanego przez tresera wystawiającego zwierzęta do krwawych walk na ringu, więzionego w klatce w schronisku i w końcu szukającego zemsty na tych, którzy uczynili z niego mordercę, skazali na więzienie i odebrali wszystko, co najważniejsze - miłość, dom, bezpieczeństwo i przyszłość.
"Biały Bóg" to krwawa bajka z morałem. Opowieść o nacjonalizmie, imigracji, społecznej marginalizacji tych, którzy nie są "czystej krwi". Nie działałaby na widzów tak mocno, gdyby Mundruczó nakręcił ją "po bożemu" - w głównej roli obsadzając bohatera żyjącego między światami, między krajami. W biedzie oraz poniżeniu pielęgnującego nadzieję na lepsze jutro. Takie historie oglądaliśmy już na ekranie setki razy i jesteśmy odporni na związane z nimi emocje.
Mundruczó znajduje sposób, żeby na powrót nas zaangażować. Nie szantażuje emocjonalnie, ale budzi pierwotne, proste emocje. Nie jest przy tym ironiczny. Każe nam patrzeć na bohatera, który nie może stanowić o sobie samym, nikomu nie uczynił żadnej krzywdy, ale został niesprawiedliwie osądzony, wyrzucony poza nawias i wykorzystany. Kibicujemy mu, kiedy szuka zemsty, cieszymy się, że z takim uporem dąży do celu. Zapominamy, że w każdej sytuacji, w jakiej był pies Hagen, mógłby znaleźć się człowiek.
Mundruczó świetnie wykorzystuje konwencję gatunku. Wciąga w codzienność, której nadaje rysy niezwykłości. Oszałamia zdyscyplinowaniem i narracyjną precyzją, choć ma na planie zwierzę i dziecko - parę, z którą zwykle pracuje się najtrudniej, najbardziej nieprzewidywalnie. Operuje emocjami przez duże "e", ale nie wpada w pretensjonalne tony. Sprawia raczej, że grunt osuwa się spod nóg w trakcie seansu, a po wyjściu z kina rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Jak krajobraz po rewolucji.
9/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Biały Bóg" (Fehér isten), reż. Zsófia Psotta i Kornél Mundruczó, Węgry 2014, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 20 lutego 2015 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!