"Baywatch. Słoneczny patrol" [recenzja]: Piasek w majtkach

Kadr z filmu "Baywatch. Słoneczny patrol" /materiały dystrybutora

Film Setha Gordona, będący adaptacją serialu z czasów sprzed telewizyjnej rewolucji, otwiera scena, w której - jakżeby inaczej? - nieustraszony ratownik imieniem Mitch (Dwayne "The Rock" Johnson) rzuca się na pomoc tonącemu nieszczęśnikowi. Wyreżyserowano ją z brutalną intensywnością, godną kolejnej odsłony "Transformersów" lub "Szybkich i wściekłych". Na sam koniec bohater wynurza się z wody z topielcem na rękach, a za nim pojawia się gigantyczny tytuł filmu, nad którym przeskakują delfiny. Trudno o przykład mocniej zaznaczonej ironii.

Niepoważna tonacja wydaje się jak najbardziej adekwatna do opowieści o grupie ratowników, którzy - oprócz, rzecz jasna, codziennego wypełniania swoich obowiązków - stawiają czoła lokalnym gangsterom, irytując i zawstydzając policję.

Próba podejścia do tematu z kamienną twarzą mogłaby dać kuriozalny efekt, taki jak w pochodzącym z tego roku reboocie "Power Rangers", chcącym być dla pierwowzoru tym, czym "Batman - Początek" był dla kinowej serii o ponurym mścicielu z Gotham. Przez chwilę zapowiada się jednak na to, że "Słoneczny patrol" pogodzi humor z rasową sensacją i będzie bardziej pastiszem niż parodią. Nic z tego. Film szybko osuwa się w jawną błazenadę.

Ocena tego typu dzieł pozostaje w dużej mierze kwestią prostego bilansu: tego, ile z ekranowych żartów jest udanych. Niestety, "Słoneczny patrol" przez większość czasu równa do najniższych, najbardziej gówniarskich standardów amerykańskiej komedii.

Reklama

Znajdziemy w nim sporo dowcipkowania z faktu, że bohaterowie, przebywający na plaży i jej okolicach, są skąpo ubrani. Nabrzmiałe penisy, które trudno ukryć i którym zdarza się utknąć między listwami leżaka; imponujące kobiece dekolty, wyglądające tak, jakby miały zaraz eksplodować; tańce godowe, których ostentacja i prymitywizm budzą skojarzenia z pornolami. Aż dziwne, że nie pojawia się tu scena, w której ktoś gubi w wodzie kąpielówki i próbuje zakryć genitalia wyrywającą się rybą. Zamiast tego dostajemy jeszcze bardziej dosadne - a przy tym tak samo terminalnie głupie - ćwiczenia ze złego smaku, w tym długie obmacywanie jąder trupa.

"Słoneczny patrol" wypełnia bezgraniczny luz, który zdaje się być podszyty lekceważeniem wobec widzów. Najwyraźniej od samego początku zaplanowano go jako po prostu kolejną wakacyjną szmirę, nadającą się do oglądania wyłącznie jako puenta piwnej sesji w pełnym słońcu.

Na trzeźwą uwagę zasługuje tutaj tylko rola Johnsona. Ten jeden z najsłynniejszych wrestlerów w historii, na oko dwa razy większy od swojego serialowego poprzednika, Davida Hasselhoffa, bynajmniej nie daje aktorskiego popisu, ale za to promieniuje niewymuszoną charyzmą, która przyćmiewa resztę obsady, na czele z pozbawionym właściwości Zakiem Efronem. To podręcznikowy twardziel i urodzony komik. Właściwy facet na niewłaściwym miejscu.

4,5/10

"Baywatch. Słoneczny patrol" (Baywatch), reż. Seth Gordon, USA 2017, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 9 czerwca 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Słoneczny patrol
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy