Po fatalnym "Batman v Superman", przy którym CGI namieszało w głowach tak tytułowych bohaterów, jak i scenarzystów, wielu z nas marzyło o filmie o Człowieku-Nietoperzu pozbawionym efektów specjalnych. Animacja wydawała się idealnym kompromisem, ale "Zabójczy żart" raczej zaostrza apetyt, niż go syci.
Szkoda, że twórcy nie chcieli być bardziej wywrotowi. Ich opowieść jest niemal jeden do jeden przepisana z komiksu Alana Moore’a i Briana Bollanda z 1988 roku. Oryginalny jest tu jedynie prolog, który dopisano najprawdopodobniej dlatego, że pierwowzoru nie starczyłoby na film pełnometrażowy.
Ten sam w sobie sprawdza się nieźle. Poświęcony jest Batgirl i pokazuje, że twórcy mają pomysł na to, jak rozbudowywać poszczególne wątki oraz poszerzać i tak już przecież rozległe uniwersum Batmana. Tę część ogląda się dobrze, ale pracuje ona bardziej jako film krótkometrażowy niż wstęp do "Zabójczego żartu", od którego odstaje i z którym nie przenika się płynnie. Jest jednak jasnym dowodem na to, że kiedy forma jest z góry nadana (prolog jest rysowany tą samą kreską, co reszta filmu), wtedy najważniejsze są relacje łączące bohaterów i to, co sobą reprezentują. Dla Zacka Snydera dobrze byłoby, gdyby tę starą prawdę sobie przypomniał.
W odróżnieniu od jego "Batman v Superman" bohaterowie "Zabójczego żartu" próbują się podejść nie po to, żeby twórcy mogli wreszcie pozwolić sobie na rozwalenie wszystkiego dookoła w spektakularnym pojedynku między nimi, tylko po to, by przeważyć szalę. Nie chodzi jednak wyłącznie o klasyczną dla tego typu produkcji walkę między dobrem i złem. Istotne są także szale opętania i determinacji. Do czego zdolny jest Joker w swych zamiarach, a do czego Batman, by go powstrzymać? Czy aby na pewno jedynie ten pierwszy jest szalony? Tego typu dywagacje wypływają bezpośrednio z komiksowego oryginału. Nie zestarzały się, wciąż są aktualne. Tylko dlaczego scenarzyści nie postarali się o aktualizację w innych kwestiach?
Przez ponad 25 lat zdążył zmienić się stan wiedzy o psychologii, a animacje dla dorosłych przeszły swoistą metamorfozę. Tymczasem u Sama Liu, bardzo zresztą w kręceniu animowanych adaptacji komiksów doświadczonego, superbohaterowie pod kostiumami noszą figowy listek. Co razi zaś w przypadku Batmana, opętanie misją pokonania przeciwnika nie popycha go poza granice politycznej poprawności. Może i jest szalony, ale swoich celów nie realizuje cudzym kosztem. To jeden z kilku powodów tego, że w czasie projekcji nie mogłem przestać myśleć o tym, jak mógłby wyglądać ten film, gdyby podpisała go Marjane Satrapi, Ari Folman albo Seth Rogen. Tych twórców niewątpliwie byłoby stać na zabójczy żart.
6/10
"Batman: Zabójczy żart" [Batman: The Killing Joke], reż. Sam Liu, Bruce Timm, USA 2016, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 19 sierpnia 2016