Reklama

Banalnie i źle

"Bejbis", reż. David Ross, USA 2007, dystrybutor Mayfly, premiera kinowa 13 maja 2011 roku.

Dzięki książce "Eichmann w Jerozolimie" Arendt wiem, że zło może być banalne. Dzięki takim filmom jak "Blue Velvet" Lyncha, "Witajcie w domku dla lalek" Solondza czy "American Beauty" Mendesa wiem natomiast, że idealną siedzibą dla tego "banalnego zła" są przedmieścia USA, wiecznie zalane słonecznym światłem i wypełnione szumem zraszaczy do trawy. Jeśli kiedykolwiek je odwiedzę, to będę z pewnością wciąż rozglądał się w obawie, że zza starannie przystrzyżonego żywopłotu wybiegnie nagle armia sodomitów, morderców i kanibali.

Reklama

"Bejbis" Davida Rossa to kolejny film, w którym nieszczęsne przedmieścia okazują się ziemskim piekłem. Główna bohaterka ma na imię Shirley, jest nieletnia i raczej wstydliwa - wciąż pozostaje dziewicą, biust starannie okrywa sweterkiem i cały czas trzyma wzrok wbity w czubki swoich butów.

Nawiązawszy romans z żonatym facetem, szara myszka ulega niespodziewanej metamorfozie. Doszedłszy do wniosku, że seks oralny jest równie uwłaczający co praca w McDonaldzie, ale z pewnością lepiej od niej płatny, dziewczyna postanawia rozpocząć karierę prostytutki. Najpierw pieniądze bierze tylko od swojego kochanka, jednak z czasem tworzy z koleżankami firmę, która pod przykrywką agencji dla opiekunek sprzedaje mężczyznom młode ciała.

Łatwość, z jaką Shirley przechodzi na Ciemną Stronę Mocy, aby zmienić spokojną dzielnicę w świetnie prosperujący burdel, jest wręcz nieprawdopodobna. Wiadomo, cicha woda brzegi rwie, a wielu z nas ukrywa smykałkę alfonsa, ale taki zwrot akcji wygląda z jednej strony na scenariuszową nieudolność, a z drugiej zdaje się nieść różne niepokojąco purytańskie tezy: czy defloracja dokonana przez żonatego mężczyznę, a więc brukająca rodzinę, ma być pierwszym stopniem do piekła, czymś co bezpowrotnie odbiera duszę?

Nikt z członków ekipy nie dodaje tej słabiutkiej historyjce krzty energii. Amerykańskie liceum wygląda dokładnie tak, jak je zapamiętaliśmy z setki innych filmów, aktorzy to z reguły manekiny; wszystko jest anemiczne, pozbawione pomysłu, nawet erotyka zaskakuje brakiem ognia i pruderią. Sceny przelatują jedna za drugą, ale w gruncie rzeczy nie wiadomo, o czym ma opowiadać "Bejbis".

O tym, że dorastanie bywa pełne pułapek? O tym, że społeczeństwo Stanów Zjednoczonych znalazło się w tak złej kondycji finansowej, że prostytucja okazuje się jedynym sposobem na zdobycie pieniędzy na studia? A może to lewicowy manifest, udowadniający, że dorywcza praca jest czynnością opartą na wyzysku? Niesiona przez finał odpowiedź wydaje się znacznie prostsza - ostatniego twista sponsoruje przysłowie "nie rób drugiemu, co tobie niemiłe".

Absolutnie przeźroczysty, intelektualnie pusty i niezgrabny film Rossa okazuje się jeszcze słabszy niż socrealistyczne z ducha "Galerianki" Rosłaniec. Nawet jeśli na amerykańskich przedmieściach urodzi się Antychryst, to teraz mnie to w ogóle nie obchodzi. Banalność zła już dawno nie wydawała się tak banalna.

4,5/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Bejbis"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bejbis | David | USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy