"Balladyna": Ideał sięgnął bruku [recenzja]
"Balladyna", reż. Dariusz Zawiślak, ADYTON 2009, premiera 4 września 2009 roku.
Wydawałoby się, że Polska jest cywilizowanym krajem. Krajem, w którym funkcjonuje kilka zatrudniających (za nasze pieniądze) dziesiątki światłych pracowników kulturalnych instytucji, których zadaniem jest między innymi sprawowanie pieczy nad dorobkiem rodzimej sztuki. Wydawałoby się ponadto, że w trakcie obchodzonego właśnie z okazji dwusetnej rocznicy urodzin Roku Słowackiego tenże dorobek będzie promowany i chroniony w szczególny sposób. Tymczasem nie tylko w rocznicę wspomnianych urodzin, ale w ramach jej obchodów, a więc niejako pod kuratelą choćby Ministerstwa Kultury czy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej powstało największe filmowe kuriozum mijającego sezonu.
Ekranizacja "Balladyny" w reżyserii bliżej nikomu nieznanego Dariusza Zawiślaka (już sam fakt, że powierza się jeden z najważniejszych polskich dramatów w ręce człowieka, który ma w dorobku trzy nieznaczące tytuły, jest po prostu śmieszny) to właściwie nie film, a raczej produkt filmopodobny, zlepek klisz z amerykańskiego kina akcji na siłę osadzonych na osi historii z dramatu.
Akcja dzieje się współcześnie w Nowym Jorku. Ally i Bally - dobra i zła siostra rywalizują o względy biznesmena, który pewnego dnia wchodzi do prowadzonej przez ich ojca galerii. Bally z zazdrości zabija siostrę i podstępem skłania Kirka (Mirosław Baka) do małżeństwa. Chaotycznie wprowadzane do akcji postaci: doktor Ash (nie wiadomo jakim cudem wciągnięta w tę produkcję Faye Dunaway), kochanka Bally czy detektywów z dramatem łączy tylko to, że od czasu do czasu rzucają zupełnie wyrwane z kontekstu cytaty ze Słowackiego.
I to było na tyle w kwestii tego, co Zawiślakowi udało się przemycić z dzieła. Reszta to wspomniane gatunkowe klisze: wozy policyjne zajeżdżające na syrenach w miejsce przestępstwa, zebrania detektywów, telewizyjne relacje z miejsc zdarzeń. Przy czym, mimo kosztownej wyprawy ekipy do Nowego Jorku i korzystania z najpopularniejszych filmowych lokalizacji, wszystko pokazane jest w stylu zdecydowanie bliższym "W 11" niż "Kryminalnym zagadkom Nowego Jorku". Jedyne, co w "Balladynie" naprawdę się udało, to sceny, w których Sonia Bohosiewicz (grająca zarówno Ally jak i Bally) wygina przed kochankiem ciało w erotycznym tańcu. Ale - jak doskonale państwo wiecie - po takie atrakcje nie trzeba wybierać się do kina. Gdzie indziej są przecież na żywo.
1/10