"Azyl" [recenzja]: Wojna w pigułce
"Azyl" to pierwsza od czasu "Chłopca w pasiastej piżamie" naprawdę znacząca próba zmierzenia się w Hollywood z tematem zagłady Żydów podczas II wojny światowej. Chociaż rozgrywająca się w Warszawie opowieść o losach małżeństwa Żabińskich nie jest dziełem na miarę wstrząsającego obrazu Marka Hermana, z pewnością wzbudzi w naszym kraju wiele emocji. Czy pozytywnych? To już mniej oczywiste.
Historii Żabińskich nie da się odmówić znaczenia. Właściciele warszawskiego zoo podczas II wojny światowej tuż pod nosem niemieckich oficerów ukrywali we własnym domu dziesiątki Żydów. Jan (Johan Heidenbergh) wyprowadzał uciekinierów z getta, a jego żona - Antonina (Jessica Chastain) opiekowała się nimi. W adaptacji bestsellerowej powieści Diane Ackerman o ich odwadze postanowiła opowiedzieć amerykańska reżyserka Niki Caro ("McFarland, USA").
Caro historię Żabińskich ubrała w hollywoodzkie szaty. Pomiędzy znaczące wydarzenia, takie jak bombardowanie zoo, ogłoszenie wybuchu wojny i spalenie getta, wplotła wątek miłosny, w którym Antoninę zaczyna darzyć uczuciem niemiecki zoolog Lutz Heck (Daniel Bruhl). Heck tworzy w "Azylu" klasyczny czarny charakter - jednoznaczny symbol okrutnego Niemca, personifikację agresji okupanta. To postać bardzo prosta, tak jak i większość bohaterów filmu Caro. "Azyl" złożony jest z klarownych podziałów na dobrych i złych. Nie ma tu miejsca na niedomówienia czy nieoczywistości.
Hollywoodzkie zamiłowanie do uproszczeń widać także w samej fabule. Opowieść o dokonaniach Żabińskich sprawia wrażenie skonstruowanej "ku pokrzepieniu serc" i sprawnie zmierza do happy endu. Przez zdecydowaną większość czasu ekranowego jest bardziej amerykańską bajką o bohaterstwie, niż obrazem towarzyszącego wojnie koszmaru, który pamiętamy z europejskich arcydzieł: "Pianisty", "W ciemności" czy "Syna Szawła". Odrealnienie "Azylu" wyczuwalne jest od razu - w pierwszych minutach filmu warszawskie zoo kreowane jest na idyllę, miejsce jak z katalogu biura podróży. Przyszli turyści mogą przeżyć prawdziwy szok, gdy skonfrontują ten obraz z rzeczywistością.
Mimo tych znaczących mankamentów, "Azyl" czerpie dużą siłę z opowiadanej historii, angażuje widza, a niektóre sceny - szczególnie sekwencja pożaru getta - niosą ze sobą wiele emocji. Twórcy do tematu podchodzą z szacunkiem i wyczuciem, wojnę streszczając w skrótowy, ale nie ignorancki sposób. Znaczący fragment w filmie poświęcono nawet Powstaniu Warszawskiemu. Choćby dlatego "Azyl" będzie miał w Stanach Zjednoczonych sporą wartość edukacyjną i uświadamiającą. To film łagodniejszy od wspomnianych wcześniej obrazów o Holocauście, stąd również bardziej od nich przystępny.
Nieco większe problemy pojawiają się, gdy patrzymy na realizacyjną i aktorską stronę obrazu. Mimo że mamy do czynienia z filmem amerykańskim, poziom scenografii i odwzorowania realiów wojennych można porównać do tego, który znamy z polskich seriali, takich jak "Czas honoru". Natomiast aktorzy nieraz gubią się w swoich rolach. Trudności z odnalezieniem balansu ma nawet, co zadziwiające, gwiazda filmu - Jessica Chastain. Nominowana do Oscara aktorka niepotrzebnie próbuje bawić się polskim akcentem, przez co zdarza jej się tracić wiarygodność.
W opowieści o Żabińskich znajdziemy sporo podobieństw do historii Oskara Schindlera, lecz "Azyl" nigdy nie dorównuje poziomem wybitnemu filmowi Stevena Spielberga. Zamiast tworzyć duchowego następcę monochromatycznej "Listy...", reżyserka Niki Caro wybrała inną ścieżkę. Jej intencje są widoczne jak na dłoni - Caro chce przede wszystkim opowiedzieć piękną baśń o wadze bohaterstwa w najtrudniejszych czasach. Dzięki temu jej film to godny uznania hołd dla pary właścicieli warszawskiego zoo i ważna, nawet jeśli niedoskonała, lekcja historii dla każdego.
6,5/10
"Azyl" [The Zookeeper's Wife], reż. Niki Caro, USA 2017, dystrybutor: UIP, premiera kinowa 24 marca 2017 roku.