Czy można powiedzieć coś nowego o ikonie, jaką jest Andy Warhol? Czy jest coś, czego jeszcze nie wiemy o ojcu chrzestnym pop-artu? Okazuje się, że tak! "Andy Warhol. Amerykański sen" słowackiego reżysera Ľubomíra Slivki pokazuje, jak mocno na Warhola wpłynęły korzenie jego rodziny z podkarpackiej wsi oraz jak wielką rolę w jego skandalizującej twórczości miała... religia.
Nie ukrywam, że Andy Warhol to jeden z moich ulubionych artystów, który mocno wpłynął na całą moją percepcję popkultury, ale też miejsca artysty w przestrzeni publicznej. Warhol inspiruje mnie nie dlatego, że był wizjonerem i demiurgiem poruszającym karierami dziesiątek wybitnych artystów, ani nie dlatego, że nie tylko jego aforyzm o 15 minutach sławy dla każdego okazał się być proroczy. Warhol jest fascynujący, bo szedł zupełnie własną ścieżką i nie dał się włożyć do żadnej szuflady. Warhol był artystą totalnym i radykalnym. To artysta szalenie niejednoznaczny i wymykający się sztywnym podziałom politycznym, ideologicznym oraz religijnym. W czasach destrukcyjnej polaryzacji i coraz bardziej wrogich podziałów powinniśmy uważniej przyglądać się niezależności takich ludzi jak Warhol.
Słowacki dokument nie skupia się na tym, co zostało przemaglowane przez popkulturę na wszystkie możliwe strony. Zobaczymy rzecz jasna nowojorską "Fabrykę" Warhola, banany na okładce płyty Velvet Underground, podniesioną do rangi dzieła sztuki puszkę zupy i dowiemy się o jego przełomowych pracach nad portretami Marylin Monroe (swoją drogą to właśnie Warhol jest odpowiedzialny za jej ikoniczną nieśmiertelność), Elvisa i Mao (ciekawa analiza wbudowanego ironicznego antykomunizmu tego kontrowersyjnego portretu). Zobaczymy fragmenty jego zdumiewającego kina, na czele z 8-godzinnym filmem o śpiącym człowieku oraz zamach na jego życie i konsekwencje dla jego późniejszej alienacji. Nie to jednak jest istotą filmu "Andy Warhol. Amerykański sen". Przecież niejedna biografia i niejeden dokument analizował, czym jest pop-art i kim jest Warhol dla Nowego Jorku.
Ľubomír Slivka skupia się na korzeniach Warhola, których Andy nigdy nie odciął. Ba, dzięki nim powstało wiele jego późniejszych dzieł. Andrij i Ulija Warhola byli ubogimi imigrantami ze wsi Mikova leżącym w północno-wschodniej Słowacji. Szlak ich imigracji prowadził przez nowojorski Ellis Island, skąd trafili do Pittsburga, gdzie w 1928 roku Andrew przyszedł na świat. Już jako Warhol, bowiem rodzice zmienili w USA nazwisko na bardziej amerykańskie. Rodzina Warhola był grekokatolickimi łemkami, co jest kluczową, a do tej pory przemilczaną, częścią jego biografii. Najbardziej też fascynującą. Warhol był chodzącą sprzecznością. Introwertyk, który stał się kolorowym ptakiem i celebrytą, zanim to słowo zaczęło cokolwiek oznaczać. Subtelny i gruntownie wykształcony intelektualista, który wolał być postmodernistą i do rangi sztuki podnosił przedmioty codziennego użytku. W końcu homoseksualista, który był głęboko wierzącym chrześcijaninem.
Dokument skupia się na dwóch aspektach, bez których nie można zrozumieć jego geniuszu. Andik, jak nazywała go nadopiekuńcza mama, pierwsze kolaże wycinane z gazet robił właśnie z Uliją, która również była artystycznie uzdolniona. Świadczą o tym słowa rodziny Warhola, która została na Słowacji. Zresztą w wiosce dziś stoi tablica informująca o tym, że rodzice ojca chrzestnego pop-artu w niej się urodzili. Rodzina Warhola ze Słowacji, ale też jej część z USA oprowadza nas po rodzinnym domu rodziny Warhola, ale też możemy zobaczyć od środka jego słynną rezydencje na Manhattanie. To pierwsza opowieść o Warholu, w której od jego sławnych przyjaciół i skandali, jakie wywoływał ważniejsze są słowa jego najbliższej rodziny. Czyni to ten portret intymnym i głębokim.
Najciekawsza jest jednak duchowość Warhola. W biografii "Andy Warhol. Życie i śmierć" autorstwa Victora Bockrisa można przeczytać, że Andrij Warhol bardzo skrupulatnie dbał o pielęgnowanie tradycji grekokatolickich. Każdej niedzieli przed posiłkiem prowadził rodzinę do małego kościółka oddalonego o 9 kilometrów od domu. John Warhol zapewnia, że jego brat nigdy nie przestał kierować się naukami matki, która od najmłodszych lata wbijała mu do głowy, że dobra doczesne są mniej ważne niż dobre uczynki. Gdy jego matka wprowadziła się do jego domu na Manhattanie, nadal dbała o duchową formację syna, który regularnie uczęszczał na msze święte. Warhol przez rok pracował też nad swoją wersją "Ostatniej wieczerzy". Do tego stworzył około 20 wariacji na temat eucharystii, wykonał minimum 70 wizerunków głowy Chrystusa z "Wieczerzy" i cztery kolosalne panele "Chrystus 112 razy".
Puste gesty i artystyczny manieryzm? Nie. Warhol osobiście pomagał ubogim w jadłodajniach i codziennie modlił się w swojej parafii św. Wincentego Ferrera przy nowojorskiej Lexington Avenue. Siedział w cieniu, by nie rozpraszać innych wiernych. Jego zdjęcie z Janem Pawłem II z 1980 roku jest świadectwem tamtego okresu jego twórczości. Nieźle jak na papieża nowojorskiej dekadencji i ikony hedonizmu, nieprawdaż?
Warto w kontekście tej mało znanej części życia Warhola spojrzeć też na wątek, który pojawia się we wchodzącym za tydzień do kin "Wybrańcu" Ali Abbasiego, opowiadającego o związku demonicznego prawnika Roya Cohna z wchodzącym dopiero na biznesowy szczyt Donaldem Trumpem. Widzimy jak Trump spotyka na przyjęciu u Cohna właśnie Andy’ego Warhola, który swoją drogą również był klientem związanego z prawicą oraz włoską mafią prawnika. To właśnie Warhol miał powiedzieć Trumpowi, że zarabianie pieniędzy jest sztuką. Niedługo potem Trump wydał swój pierwszy bestseller "The Art of a Deal". To już jednak temat na oddzielny dokument.
8/10
"Andy Warhol. Amerykański sen" (Andy Warhol - americký sen), reż. Lubomir Slivka, Słowacja 2023, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 11 października 2024 roku.