​"Arktyka" [recenzja]: Trochę zimno, ale damy radę. Z Mikkelsenem - zawsze!

Mads Mikkelsen w filmie "Arktyka" /materiały prasowe

Jeżeli już uprzemy się, żeby rozbić się samolotem na Arktyce, to upewnijmy się, że w pobliżu znajdzie się Mads Mikkelsen. Łatwo nie będzie, szanse na przetrwanie nikłe, ale w takim towarzystwie... choćby lody łamać i z niedźwiedziami polarnymi za bary się chwytać!

Czasami w kinie zdarzają się takie historie. Nieznany debiutant podrzuca gwieździe scenariusz. Rozmawiają przez dwie godziny na Skype, a półtora miesiąca później stają razem na planie. Tylko agent gwiazdy do końca nie wie, dlaczego jego klient nagle postanowił polecieć na wycieczkę na Islandię.

W Cannes, gdzie "Arktyka" walczyła o statuetkę Caméra d'Or dla najlepszego pierwszego filmu, Mads Mikkelsen przyznawał, że był to jeden z trudniejszych filmów, nad którymi pracował, choć grywał już i twardzieli, i ludzi działających pod silną presją psychologiczną. Tu te dwa światy się spotkały: w trakcie zdjęć kilka razy wiało tak mocno, że wyłamywało drzwi z samochodów. Do tego postać, w którą wciela się słynny Duńczyk, radzić musi sobie z samotnością i uciekającą z każdą chwilą nadzieją.

Reklama

Joe Penna, sprawca tego zamieszania, słynny brazylijski... youtuber i autor kilku filmów krótkometrażowych, dziś rezydujący już w Los Angeles, powołuje się na Roberta Bressona i jego słowa o tym, że im mniej wiemy o bohaterze, tym więcej luk sami wypełnimy. Ale w "Arktyce" tak naprawdę najbardziej chcemy zobaczyć, jak Mads mierzyć się będzie z bezwzględnymi warunkami i czy przetrwa?

Aktor wciela się w niejakiego Overgårda, który jako tako urządził się w kadłubie rozbitego samolotu gdzieś na arktycznym bezludziu. Nie wiemy, jak tu się znalazł, jak dawno temu, dokąd zmierzał, kim jest. Ale widzimy, że ma tu leżankę, przede wszystkim ochronę przed wiatrem i najtęższym mrozem, a nawet przed niedźwiedziem polarnym. Tuż obok znajduje się oczko wodne - lodowy supersam z rybami. Blacha nie jest jednak za gruba, a monotonna dieta nie tak dobra na dłuższą metę, dlatego każdego dnia Overgård dzielnie wykuwa w lodzie napis SOS i wypatruje ratunku. Nadzieja pojawia się wraz z widokiem helikoptera na horyzoncie i umiera w sekundzie zderzenia maszyny z gruntem. W katastrofie ginie pilot, a jego pasażerka zostaje ciężko ranna. I tak zamiast jednego rozbitka, jest ich już dwóch. Overgård musi zdecydować, czy pozostać z nieprzytomną kobietą w swoim dotychczasowym schronieniu, czy podjąć karkołomny, wielodniowy marsz do najbliższej bazy sezonowej.

"Arktyka" bez wątpienia angażuje na tyle, że bohaterom nie tylko się kibicuje, ale i zastanawia się (w wygodnym fotelu w ciepłym kinie zawsze najlepiej), co zrobiłoby się na ich - przede wszystkim Overgårda - miejscu. Może czasami film mógłby bardziej zaskakiwać, ale ostatecznie głęboka wiara twórców w człowieczeństwo i dobro (dla obcej osoby bohater ryzykuje znacznie bardziej, niż gdyby walczył tylko o swoje przetrwanie) pozwala przymknąć oko na pewne niedostatki w gęstości akcji. Przykrywają je również niesamowite krajobrazy - Islandia w roli Arktyki sprawuje się znakomicie. Przede wszystkim zaś Mads Mikkelsen. Słów z jego ust pada niewiele, ale emocji z twarzy i spojrzenia wyczytać można cały ocean.

Fanom "Alive - dramatu w Andach" zabraknie być może trochę scen spod znaku gore, ale finalnie powinni być usatysfakcjonowani (kilka takich scen jednak jest). Fani "127 godzin", czy "Wszystko stracone" poczują się tu, jak w domu. A jeżeli przez przypadek nie mogli się też doczekać kolejnych odcinków "W pułapce", czy "Fortitude", to decyzja o wyprawie do kina zapaść powinna bardzo szybko.

7/10

"Arktyka" (Arctic), reż. Joe Penna, Islandia 2018, dystrybutor: Akson, premiera kinowa: 1 lutego 2019 roku.



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy