Chociaż "Alicja w Krainie Czarów" nie należy do najlepszych filmów Tima Burtona, to wciąż pozostaje j e g o filmem: ćwiczeniem z wyobraźni i ekstrawagancji, psychodelicznie jaskrawą feerią. Jej wyreżyserowana przez Jamesa Bobina kontynuacja jest utrzymana w burtonowskiej stylistyce, ale wydaje się w tym sztuczna i wysilona. To podróbka, która balansuje na granicy niezamierzonej parodii.
Zgodnie z tradycją sequeli, wszystkiego jest tu więcej. Zwiastuje to już nowy strój Alicji (Mia Wasikowska) - dość skromną suknię zastępuje jaskrawa i bogato zdobiona szata, którą, jak z ledwie skrywana dumą mówi bohaterka, nosiła przedtem wdowa po cesarzu Chin.
Kolejne kwadranse filmu przynoszą nowe porcje wizualnych atrakcji. Z sielsko-pastelowej, quasi-średniowiecznej Krainy Czarów przenosimy się do wnętrza steampunkowej twierdzy. Oprócz starych znajomych - Szalonego Kapelusznika (Johnny Depp) czy Czerwonej Królowej (Helena Bonham Carter) - spotykamy inne fantastyczne indywidua, w tym Czas (Sacha Baron Cohen), który wygląda jak humanoidalny zegar, i warzywne golemy, które przypominają postacie z obrazów Giuseppe Arcimboldo. Trudno się tym wszystkim nie zachwycić, ale jeszcze trudniej nie poczuć w pewnym momencie przesytu i zmęczenia.
Brakuje w tym filmie serca, iskry, który ożywiłaby tę monstrualną lunaparkową machinę. Scenariusz, jedynie w pewnym stopniu nawiązujący do twórczości Lewisa Carrolla, jest równocześnie przekombinowany i miałki. Jego sedno stanowi podjęta przez Alicję próba wyleczenia Kapelusznika z depresji - nie polega ona jednak na terapii, tylko na dosłownej podróży w przeszłość, do czasów, kiedy wydarzyły się rzeczy kluczowe dla życia bohatera i innych mieszkańców Krainy Czarów.
Taki zabieg miałby sens, gdyby mitologia filmowego świata była mocno rozrośnięta, gdyby można było się nią swobodnie bawić, szukać połączeń między różnymi jej punktami, naświetlać ją z wielu stron. W tym wypadku jednak mamy do czynienia z zaledwie naszkicowanym uniwersum i żaden z jego odkrywanych wraz z biegiem akcji sekretów nie ma jakiejkolwiek wagi. Inną kwestią jest to, że kolejne fabularne wymysły są w najlepszym wypadku banalne i naiwne, a w najgorszym - zwyczajnie głupie.
Dodać temu filmowi rumieńców nie są w stanie także aktorzy. W teorii ich bohaterowie są rozkosznie przegięci, w praktyce zmieniają się w nieznośne karykatury.
Alicja z młodej buntowniczki przeistacza się w zbytnio pewną siebie zołzę, Kapelusznik tonie w manieryzmach i z obleśną ostentacją żebrze o współczucie widzów, Czas jest zwykłym klaunem i tak jak każdy klaun bardziej irytuje, niż bawi. I tylko Czerwona Królowa pozostaje równocześnie groteskowa i charyzmatyczna. Być może dlatego, że Bonham Carter jako wieloletnia życiowa i zawodowa partnerka Burtona najlepiej z całej ekipy czuje jego styl - i nawet bez jego nadzoru potrafi zagrać tak, jak on by sobie tego życzył.
4/10
"Alicja po drugiej stronie lustra" (Alice Through the Looking Glass), reż. James Bobin, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 26 maja 2016 roku.