"Alfa" wyłamuje się spośród filmów dla młodego widza. Opowiada prostą historię, unika scenariuszowych fajerwerków i taniego efekciarstwa. Potrafi za to wywołać emocje.
Cofamy się 20 tysięcy lat wstecz, kiedy męskość definiowana była jedynie przez siłę. Przywódca plemienia chce wprowadzić syna w dorosły świat. Adept Keda przechodzi więc swoistą drogę przez mękę - robi noże z kamieni, uczy się wywoływać ogień, wreszcie dostaje sromotny łomot od starszych po to tylko, by nauczyć się wytrzymałości na ból. Tutaj albo się zabija albo zostaje zabitym.
Po wprowadzeniu przychodzi właściwy temat filmu, w którym Keda musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to, że nie potrafi podnieść ręki na niewinne zwierzę, świadczy na niekorzyść jego, czy raczej społeczności, która próbuje oduczyć go jakichkolwiek reakcji typu współodczuwanie, empatia czy litość.
Film jest mieszanką kina drogi i filmu o dojrzewaniu, więc bohater dostaje czas i warunki, żeby odkryć nie tylko, kim jest, ale też, żeby przekonać się, jaki jest świat dookoła niego. Scenarzyści zwracają się w stronę klasyków w rodzaju "Księgi dżungli" i "Przypadków Robinsona Kruzoe". Osamotniają bohatera, kiedy po starciu z bawołami spada z urwiska. Plemię jest przekonane, że w przepaści kończy się jego życie, ale dla scenarzystów dopiero tam się ono zaczyna.
Oglądamy jego odyseję. Kiedy na drodze spotyka nieufnego i agresywnego wilka, wiemy, że ta znajomość będzie wymagała czasu i cierpliwości, zanim rzucą się za sobą w ogień. Ale siłą tego filmu jest właśnie refleksja nad tym, co przynoszą działania w nerwie i emocji, a co buduje się poprzez powolne, żmudne pracowanie na szacunek i zaufanie, bardzo dziś aktualna.
Twórcy realizują ją także poprzez formę. Chociaż "Alfa" nakręcony jest w nowoczesnej technologii, która filmowi aktorskiemu nadaje jakby animowaną fakturę, nie ma tu spektakularnych efektów specjalnych, a na uwagę widza nie pracują niekończące się dialogi ani zwroty akcji. Przez większą część bohaterowie po prostu idą bok w bok, w milczeniu. Spece od adaptacji Marvela pewnie posnęliby z nudów, ale od ekranu trudno oderwać wzrok dzięki pomysłowemu zestawianiu scen.
O tym, że otaczający nas świat może być jednocześnie piękny i groźny, mówi się nie wprost, tylko właśnie poprzez obraz. Jak w scenach z wodą. Najpierw szczęśliwy Keda wrzuca do jeziora wilka i ma przy tym kupę śmiechu. Po zmianie pór roku ta sama woda okazuje się niebezpieczną pułapką, gdy tafla załamuje się pod ciężarem chłopca.
O tym, czy uznamy otoczenie za przyjazne, czy za groźne, decyduje perspektywa - zdają się mówić w ten sposób twórcy. Mężczyzn z plemienia (jednego z nich gra Marcin Kowalczyk, główny aktor filmu "Jestem Bogiem", nie można go przegapić), którzy przemocą i bezwzględnością walczą o przetrwanie, nie przedstawiają jako barbarzyńców ani prymitywów. Widzą w nich relikt przeszłości, który należy zostawić w spokoju. Kamerę skupiają na Kedzie, który rewolucję empatii i pojednania przeprowadza przez przypadek. Dzięki temu "Alfa" unika ideologizowania czy tłuczenia młodemu odbiorcy do głowy, jaka wizja świata jest lepsza. Daje wybór, szanuje inteligencję widza i idzie pod prąd. Ten "Alfa" jest prawdziwie niepokorny!
7/10
"Alfa" (Alpha), reż. Albert Hughes, USA 2018, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 9 listopada 2018 roku.