"7 rzeczy, których nie wiecie o facetach" [recenzja]: Polskiej komedii romantycznej dwa kroki w tył

Mikołaj Roznerski i Alicja Bachleda-Curuś w filmie "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach" /materiały dystrybutora

Z filmu Kingi Lewińskiej wcale nie poznacie siedmiu odkrywczych prawd o facetach. Za to bezpowrotnie stracicie dwie godziny ze swojego życia i pieniądze zainwestowane w bilet. No, chyba że do kina idziecie wyłącznie po to, żeby pooglądać twarze serialowych aktorów. Wtedy dobra zabawa gwarantowana.

To jeden z tych filmów, które krytyk może podsumować słowami: nuda, mizeria i sztampa. To produkt taśmowy, bezwstydnie przymilający się do amatorów telenowel, w ich stylu utrzymany i na ich poziomie. Pogoń za romantyczną miłością, wiara w happy end i niewydarzone perypetie to jego znaki rozpoznawcze.

Ale krytyk swoje, a widzowie swoje. W Polsce na takie kino wciąż jest zapotrzebowanie. Z trudnych do pojęcia przyczyn na seanse walą tłumy. W tym przypadku będzie z pewnością tak samo. Nie ma więc co filozofować - już plakat i zwiastun dają wiarygodny obraz tego, co dostajemy na ekranie.

Czy rzeczywiście jesteśmy tacy, jak bohaterowie tego filmu? Nadwiślańscy mężczyźni to wieczni chłopcy, niedojrzali, nieporadni, łasi na pierwszą kieckę, która wpadnie im w oko? A kobiety to romantyczki rodem z XIX-wiecznych powieści, które marzą o ślubnej sukni i ceremonii w zabytkowym kościele?

Reklama

Do tego sprowadzają się troski postaci w świecie przedstawionym. Ich życiem kieruje miłość. Ona nadaje mu sens. Jest celem, dla osiągnięcia którego są skłonni poświęcić wszystko. Nie mam pojęcia, skąd postaci biorą pieniądze na karnety na siłownię, jak zarabiają na swoje modne stroje ani co robią w czasie wolnym. Czy chodzą do kina, gotują, czytają? Cóż, widać masowego widza takie kwestie mało zajmują. Ma je na co dzień, od nich chce uciec w bezpieczną czeluść tej i tym podobnych produkcji. Dać się oszukać, utwierdzić w naiwnym przekonaniu, że jeszcze będzie przepięknie. Jak w filmach.

I może rzeczywiście na tym polega praca społeczna polskich komedii romantycznych? Dlatego nie dokonały żywota, choć wydawało się, że ich czas przebrzmiał? Trudno przecież nie zauważyć starań reżyserów, którzy próbowali gatunek ożywić, zepchnąć go na inne tory. Tak było u nieodżałowanej Weroniki Migoń w jej "Facecie (nie)potrzebnym od zaraz", Mitji Okorna w "Planecie singli" czy u Piotra Wereśniaka - scenarzysty "7 rzeczy..."! - w jego dyptyku "Wkręceni". Choć to filmy dalekie od ideału, charakteryzuje je próba skomentowania otaczającej nas rzeczywistości, pogodzenia tych, którzy w kinie szukają inteligentnej rozrywki, z tymi, dla których odskocznia od codziennych frasunków jest priorytetem.

Twórcy "7 rzeczy..." nie starają się nawet zwrócić uwagi tych pierwszych. Nie mają dla nich nic w ofercie. Traktują ich wręcz jako widza niepożądanego, który w kinie będzie jedynie grymasił. Tak być nie może, przecież kino to rozrywka dla wszystkich.

Jak więc takie działo sklasyfikować i ocenić? Tak samo jak ono ocenia i klasyfikuje widza. Ode mnie 1/10. Choć jestem przekonany, że nie zabraknie amatorów podobnych produkcji, którzy bez mrugnięcia okiem wystawią co najmniej "siódemkę".

1/10

"7 rzeczy, których nie wiecie o facetach", reż. Kinga Lewińska, Polska 2016, dystrybutor: Interfilm, premiera kinowa: 26 lutego 2016 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama