Reklama

Seks i przemoc. Prawdziwe kino

Festiwal w Wenecji powoli dobiega końca, Lido zaczyna się wyludniać. Na plażach jest już więcej turystów, niż dziennikarzy szukających chwili oddechu od biura prasowego, wywiadów i sal kinowych...

Tylko na tych ostatnich festiwal wciąż tętni jeszcze życiem. Na ekranach znakomity, odwołujący się do poetyki filmów Davida Lyncha "Under the Skin" Jonathana Glazera, ubrana w klasyczny kostium "The Promise" Patrice'a Leconte, przekraczający granice dobrego smaku "Moebius" Kim Ki-duka i przepiękne, hipnotyczne "Stray Dogs" Tsai Ming Lianga. Czy najnowszy film tajskiego reżysera może być czarnym koniem weneckiego festiwalu? Wygląda na to, że nie. W festiwalowej gazecie Venews - Venice Daily pojawił się pierwszy pełny ranking konkursowych filmów. Swoje gwiazdki (w skali od 1 do 5) przyznało międzynarodowe grono krytyków.

Reklama

W skład nieformalnego jury weszli tacy dziennikarze, jak: - Michel Ciment (France Culture Positif), Francks Nouchi (Le Monde), Roderick Conway Morris (Herald Tribune), Dan Fainaru, Mark Adams i Lee Marshall (Screen International), Robbie Collin (The Daily Telegraph), Derek Malcolm (Evening Standard), Samir Farid (Al-Masry), Barbara Hollender (Rzeczpospolita), Kate Muir i Wendy Ide (The Times) oraz Tobias Kniebe i Susan Vahabzadeh (Suddeutsche Zeitung).

Za najlepszy film konkursowy uznali oni brytyjską, telewizyjną produkcję BBC w reźyserii Stephena Frearsa zatytułowaną "Philomena" . Średnia ocen, jaką film otrzymał w rankingu wynosi 4,4 gwiazdki na 5 możliwych. Co ciekawe, film znalazł się na pierwszym miejscu także w rankingu publiczności.

Ocena filmu z Judi Dench i Stevem Cooganem w rolach głównych - opowiadającego o zderzeniu mentalności prostej kobiety poszukującej utraconego przed laty syna i intelektualisty, który chce bliżej poznać jej historię - znacznie odstaje od pozostałych. Na drugim miejscu w rankingu uplasowała się animacja "The Wind Rises" Hayao Mizayakiego (3,6 gwiazdek), a na trzecim "Night Moves" (3,3) Kelly Reichardt. Powyżej trójki oceniany jest jeszcze najnowszy polityczny film Errola Morrisa "The Unknown Known" (3,2), "Tracks" (3,1) z Mią Wasikowski w roli głównej oraz "Joe" (3,0) z Nicolasem Cagem. Wedle krytyków wszystkie pozostałe filmy (prócz włoskiego "L'intrepido" Gianniego Amelio, który ze średnią 1,8 znalazł się na szarym końcu listy), zasługują tylko na dwóję.

Szelest starych sukien

Na szczęście poza festiwalowym konkursem pokazany został nieciekawy film "The Promise", którego akcja rozgrywa się tuż przed i podczas I wojny światowej w Niemczech. W porównaniu z poprzednim filmem Patrice'a Leconte, który mogliśmy oglądać w polskich kinach - "Sklepem samobójców" - "The Promise" wypada bardzo słabo. Adaptacja powieści Stefana Zweiga "Journey into the Past" jest klasycznym filmem kostiumowym z przeraźliwie nudnym happy-endem, który został dopisany do powieści. Ta kończy się w dużo bardziej wiarygodny sposób, dzięki czemu jej autor przełamuje konwencję klasycznego melodramatu. Podczas gdy Zweig kieruje się w stronę realizmu i psychologii, Leconte przeinacza wszystko, co w powieści intrygujące i niebanalne, by nakręcić kolejną wersję bajki o Kopciuszku - tym razem z chłopcem w roli głównej i arystokratką w roli zbawicielki.

Rebecca Hall sprawdza się w roli młodej żony starszego biznesmena, ale średniej jakości z niej heroina. Kreowana przez nią bohaterka nie ma w sobie ani krztyny namiętności, a na słodyczy i uroku trudno zbudować historię o miłości przełamującej konwencje. "The Promise" jest bajką grzeczną, choć pełną irracjonalnych decyzji i przewidywalnych zwrotów akcji. Nie ma w niej napięcia, erotyki i emocji, które wzniosłyby produkcję ponad poziom przeciętnego filmu telewizyjnego o wątpliwym trójkącie miłosnym. Szkoda też aktorów, którzy zostali kiepsko poprowadzeni - w rolę podstarzałego męża Rebecki Hall wcielił się znakomity Alan Rickman (profesor Severus Snape z sagi o "Harrym Potterze"), a w postać jej cierpliwego kochanka - znany z "Gry o tron" Richard Madden.

Kobieta w nowej skórze

Dużo ciekawszą propozycją jest najnowszy film Brytyjczyka Jonathana Glazera, który stanął w szranki o Złotego Lwa i mimo kiepskiej noty w tabelce ocen, ma sporą szansę znalezienia się na podium. "Under the Skin" ze Scarlett Jonahsson w roli głównej to przedziwna, symboliczna i przez to otwarta na szereg interpretacji historia o figurze kobiety. Bo kim w istocie jest piękna Laura? "Chciałem spojrzeć na rzeczywistość oczami kosmity" - tłumaczy reżyser. I przygląda się wędrówce niewiasty przez męski świat. Kobiety, która w pierwszej sekwencji zakłada ubranie zdarte z ciała zmarłej prostytutki, w następnej kupuje sobie futro chroniące jej delikatną skórę przez zimnem i wilgocią szkockiego klimatu, a w kolejnej maluje usta czerwoną szminką i siada za kierownicę samochodu.

Jeździ nim po ulicach i zaczepia mężczyzn. Pyta o drogę, ale chyba tylko udaje, że jest zagubiona. Znacznie łatwiej wtedy dać im poczucie władzy i bezpieczeństwa, zauroczyć, a potem zabrać do domu i utopić w oceanie ich seksistowskich oczekiwań. W symbolicznych sekwencjach otulonych niepokojącą muzyką Miki Levi Glazer w bardzo interesujący sposób pokazuje ewolucję bohaterki nie z tej ziemi. Laura z namiętnej podrywaczki staje się autentycznie zagubioną dziewczyną. A w końcu kobietą, która na krótką chwilę wchodzi w smutny w swojej naturze, typowo mieszczański związek, by zaraz potem wyruszyć w samotną podróż ku krańcowemu upodleniu. W męskim świecie Laura jest tylko obcym ciałem, które przybiera formy zależne od okoliczności. Często na tym korzysta, finalnie jednak wiele traci. Jako kobieta umiera częściej, niż rodzi się na nowo.

Wypełnić pustkę

Do Wenecji, w której dawniej pokazywano znacznie więcej azjatyckich filmów niż dziś, przyjechały obrazy dwóch najważniejszych twórców dalekowschodniego kina. "Moebius" Kim Ki-duka jest formalnym eksperymentem z przemocą, seksem i Freudem w rolach głównych. "Stray Dogs" Tsai Ming Lianga to kolejne dzieło, które w pełni wpisuje się w filmowe uniwersum twórcy "Dziury" (1998) i "Kapryśnej chmury" (2005).

Przepiękne, wizualnie dopracowane i magnetyczne "Stray Dogs" to opowieść o Hsiao Kangu (w tej roli stały współpracownik reżysera, Kang-sheng Lee) - ojcu, który zarabia na dwójkę wychowywanych samotnie dzieci trzymając znaki reklamowe na ulicach Taipei. Jak we wszystkich filmach Tsai Ming Lianga, sceneria miasta jest skąpana w strugach deszczu, przemoczeni są nie tylko ludzie, ale i budynki. Ściany spuchnięte od nadmiaru wilgoci marszczą się jak skóra starzejących się ludzi. Mają do opowiedzenia swoją historię i stale współpracujący z reżyserem operator - Pen-jung Liao cierpliwie się im przygląda, przysłuchuje odgłosom, zbliża do nich i od nich oddala. W wielu sekwencjach stosuje trzystopniowe zbliżenia - pokazuje nam świat w pełnym planie, potem w półzbliżeniu i detalu, byśmy najpierw mogli ogarnąć wzrokiem rzeczywistość, a potem wyłuskać z niej to, co warte uwagi. Innym razem kamera w skupieniu patrzy na bohaterów, potem skupia się na tym, co oni obserwują, aż finalnie zostawia z tym obrazem widza - samego, zdanego wyłącznie na toczenie walki z własnymi skojarzeniami, wspomnieniami i pragnieniami.

Na jednym z wielu poziomów, jakie tajski reżyser buduje minimalistycznymi środkami, długimi ujęciami i powolną obserwacją, film opowiada o projektowaniu własnych wyobrażeń i identyfikowaniu się z nimi. I jak każdy film twórcy "Vive l'amour" (1994) "Stray Dogs" to też opowieść o samotności, rozstaniu i sublimacji namiętności. Ci, którzy lubią scenę z arbuzami z "Kapryśnej chmury" zachwycą się sekwencją z kapuścianą głową, którą ojciec znajduje w łóżku dwójki swoich dzieci - próbujących organiczną kukłą umalowaną na różowo wypełnić pustkę, jaka została po ich matce.

Seks i przemoc

O rodzinnym dramacie opowiada też Kim ki-duk - w jego najnowszym "Moebiusie" nie ma snów, oddechów, czasu, samarytanek ani krokodyli. Czy to wiosna, lato, jesień czy zima, są w nim za to wyłącznie seks, przemoc i seksualne perwersje. Dynamicznie zmontowana i sprawnie rozwijająca się historia, w której nie pada ani jedno słowo zaczyna się od zdrady. Mąż słono zapłaci za zabawianie się ze sklepikarką na tylnym siedzeniu rodzinnego samochodu. Zemsta psychicznie niezrównoważonej żony, która sprawnie wymachuje nożem i w chwili słabości przelewa swoje żale na syna, będzie początkiem kołowrotka perwersyjnych, obrzydliwych i ekstremalnie brutalnych wydarzeń, które rozegrają się w domu. W "Moebiusie" nie zabraknie zbiorowych gwałtów, seksu syna z matką, szukania rozkoszy w sadyzmie i masochizmie.

Pytanie tylko po co? Zdaje się, że Kim ki-duk nie jest twórcą tak zaangażowanym w obnażanie kryzysu, jaki dotknął kulturę i rodzinę, jak Srdjan Spasojević, który w "Serbskim filmie" przekroczył wszystkie granice dobrego smaku, by wzbudzić w widzach świadomość tego, jak dramatyczne relacje społeczne napędzają gospodarkę i kulturę jego kraju. Szkoda więc, że koreańskie eksperymenty Kim Ki-duka są jak pusta w środku wydmuszka, która nie niesie w sobie żadnego ciężaru i można ją zgnieść w dwóch palcach.

Anna Bielak, Wenecja

Pełna lista Stars & Stripes International Critics:

"Philomena" - 4,4,
"The Wind Rises" - 3,6,
"Night Moves" - 3,3,
"The Unknown Known" - 3,2,
"Tracks" - 3,1,
"Joe" - 3,0,
"Tom at the Farm" - 2,9,
"Sacro Gra" - 2,9,
"Via Castellana Bandiera" - 2,8,
"The Zero Theorem" - 2,8,
"Under the Skin" - 2,8,
"The Police Officer's Wife" - 2,7,
"Stray Dogs" - 2,7,
"Miss Violence" - 2,5,
"La Jalousie" - 2,5,
"Child of God" - 2,4,
"Ana Arabia" - 2,4,
"Parkland" - 2,2,
"L'intrepido" - 1,8.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy