"Filip" w reżyserii Michała Kwiecińskiego nie zmieni raczej myślenia o współczesnym kinie, nie wnosi również nic specjalnie nowego do gatunku, jest jednak solenną, bardzo przyzwoitą i starannie zrealizowaną próbą opowiedzenia o pierwszych latach wojny z nowej, nieoczywistej perspektywy. Film zdobył Srebrne Lwy na 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Spośród wielu zapowiadanych adaptacji prozy Tyrmanda (przygotowaniom do "Złego" kilka lat życia poświęcił Xawery Żuławski, nic z tego jednak nie wyszło), udał się jak dotąd jedynie "Filip", chyba że ktoś pamięta jeszcze adaptację Jana Rybkowskiego z 1963 roku, film "Naprawdę wczoraj" na podstawie "Siedmiu dalekich rejsów" Tyrmanda, albo inspirowanego biografią Tyrmanda "Pana T." Marcina Krzyształowicza. "Filip" Kwiecińskiego jest jednak pierwszą pełną fabułą na podstawie Tyrmanda nakręconą od wielu dekad. Co istotne, przez samego pisarza "Filip" uznawany był za najlepszą rzecz, jaką napisał.
Krótka powieść ukazała się w 1961 roku, sześć lat po publikacji "Złego". Tyrmand był wówczas na cenzurowanym. Zaostrzenie kursu Gomułki wobec literatów sprawiło, że kolejne powieści, jak wspomniane "Siedem dalekich rejsów", były wstrzymywane, a "Zły" przestał być wznawiany. "Filip" był ostatnią powieścią napisaną i wydaną w Polsce. W 1965 roku Tyrmand wyjechał z kraju.
W "Filipie" twórca "Złego" opisuje losy młodego chłopca - w filmie gra go z przejęciem Eryk Kulm - którego losy wojenne rzuciły do Frankfurtu, gdzie podjął pracę w jednym z hoteli jako kelner w międzynarodowej grupie młodych ludzi, wywodzących się z okupowanych krajów. Niegdyś luksusowa, dzisiaj podupadająca restauracja, kelnerski dryl kojarzący się z "Zaklętymi rewirami", tyle że w czasach zagłady. I jeszcze atmosfera zagrożenia, niepozwalająca o sobie zapomnieć nawet przez moment.
Kunszt literacki Tyrmanda - "Filip" to wszak jedna z jego najlepiej napisanych powieści - jest widoczny również w kinie (autorami scenariusza są Michała Kwieciński i Michał Matejkiewicz). To na pewno nie jest kolejna posępna historia wojenna. "Filip" skrzy się nieoczywistym poczuciem humoru, brawurą Kulma, ale także nietypową postacią tytułowego bohatera. Filip wyłamuje się bowiem z konwencji. Jest antybohaterskim bohaterem, zdroworozsądkowym cwaniakiem, lowelasem i spryciarzem, nuworyszem i patriotą.
Jest także dzieckiem szczęścia - zawsze giną inni, nie on. Film zaczyna się od poruszającej sceny, w której Żyd Filip z ukochaną Sarą (Maja Szopa) występują w kabarecie. Strzelanina, giną bliscy tytułowego bohatera. On jednak przetrwał, wszystko przetrwa. Podając się za Francuza, w sercu hitlerowskich Niemiec, pracuje jako kelner. Chce żyć, czerpać z życia, wydzierać z życia nie skrawki, a pełne porcje, być może dlatego, że sam dobrze wie, jakie to wszystko jest kruche, rozpadające się, żadne.
Wzmaga się złość Filipa, wzmaga również samotność - co oddają najlepiej ni to oniryczne, ni realistyczne sceny samotnego tańca (zdjęcia Michała Sobocińskiego). Filip wciąż jest w ruchu, pędzi przez Frankfurt, przez świat, nie sposób dogonić go ani zatrzymać. Przyjaźni się z mężczyznami - zwłaszcza z Belgiem Pierre'em (Victor Meutelet), kochają się w nim kobiety. A Filip jest skłonny użyczać swojego ciała, również Niemkom. Nie ma w tym uczucia, jest mechanika, jest złość i żałość aż uczucie w końcu się pojawi. Będzie, jak wszystko inne, bolesne.
W ujęciu Michała Kwiecińskiego, cenionego producenta, mającego jednak na koncie również ciekawe prace reżyserskie (dla mnie największymi dokonaniami Kwiecińskiego wciąż pozostają jego dwa arcydzielne Teatry Telewizji - "Całkowite zaćmienie" Hamptona z Bartoszem Opanią i Krzysztofem Globiszem i "Krawiec" Mrożka z Andrzejem Sewerynem), "Filip" jest nade wszystko historią inicjacji, opowieścią o wejściu w dorosłość, o poranieniu dorosłością i o dojrzałości, która zawsze jest bolesna. To również film o sprycie i o chichocie historii.
Tyrmand w "Dzienniku 1954" notował: "Życie nauczyło mnie, że w najwspanialszym umyśle zawsze wije się jakiś niedowład, że olśnienia gasną, że i najmądrzejszy, który rzuca nas na kolana, też nie wie, dokąd się udać. Co sprawia, że nie dam żadnej mądrości decydować o mnie beze mnie. Ja wiem, mój protest jest czysto teoretyczny, ale co robić? Żyłem pod Hitlerem i pod Stalinem, w imię których ludzie bądź źli, bądź głupi decydowali w najlepsze o moim losie, nie pytając mnie wcale o zdanie. Przeciwstawiałem się wszystkim, jak mogłem, ale niewiele mogłem. I czego ja chciałem? O co walczyłem? O prawo do powiedzenia: "Zaraz, zaraz, to może nie tak..." czyli to, co ci tam, za Łabą i za Atlantykiem, w 170 lat po Rewolucji Francuskiej mają co rano pod drzwiami jak butelkę mleka".
Może o tym właśnie mówi "Filip" Michała Kwiecińskiego w 2022 roku, o zadawaniu pytań i nieudzielaniu na takie pytania odpowiedzi, pewnie dlatego, że tych odpowiedzi zwyczajnie nie ma. Trzeba żyć, trzeba żyć, najlepiej jak się da. Butelka mleka zostawiona pod drzwiami pęka. Mleko się rozlało.
7/10
"Filip", reż. Michał Kwieciński, Polska 2022.