Reklama

Filmy Kusturicy są coraz gorsze

W 2006 roku jej poprzedni film "Grbavica", opowiadający historię matki samotnie wychowującej córkę w powojennym Sarajewie, otrzymał Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie. Najnowsza produkcją zatytułowaną "Jej droga" bośniacka reżyserka Jasmila Žbanić powraca do nurtujących ją tematów i ugruntowuje swoją pozycję jako najważniejszej artystki krajów byłej Jugosławii.

Z Jasmilą Žbanić spotkałem się we Wrocławiu podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty, gdzie "Jej droga" prezentowana była na premierowych pokazach. Reżyserka przyleciała do Polski tylko na jeden wieczór. Po długim spotkaniu z publicznością w teatrze Capitol po seansie "Jej drogi" trochę zmęczona usiadła na podłodze w holu budynku i poprosiła o butelkę wody. Zmęczenie nie przeszkodziło jej jednak z ożywieniem opowiedzieć o swym najnowszym filmie, zauważyć, że najbardziej politycznymi filmami są hollywoodzkie komedie romantyczne oraz zaprezentować swoją osobistą teorię na temat twórczości najbardziej znanego bałkańskiego reżysera - Emira Kusturicy.

Reklama

Chciałem zapytać się o inspirację filmu "Jej droga". Z jednej strony pani film jest rodzinną historią, rozgrywającą się we współczesnym Sarajewie; można jednak patrzeć na niego jak na społeczny opis konfliktów wewnątrz bośniackiej społeczności. Czy historia, którą opowiada pani w "Jej drodze" ma jakieś autobiograficzne podłoże?

Jasmila Žbanić: - Głównym powodem dla którego zdecydowałam się na realizację tego filmu była osobista konfrontacja z przemianami, jakie zachodzą w moim kraju i są doświadczeniem wielu ludzi w Bośni. Kiedy zaczęłam myśleć nad tym filmem w domu mojego znajomego spotkałam mężczyznę, który odmówił uściśnięcia mojej dłoni, uzasadniając to tym, że nie wita się z kobietami [w filmie Žbanić znajduje się taka scena]. Byłam naprawdę wkurzona i zaczęłam zastanawiać się nad swoimi odczuciami. To były impulsy, które doprowadziły mnie do realizacji tego filmu.

- Nagle uświadomiłam sobie, że obraz tej radykalnej społeczności, o której opowiadam, nagła zmiana, jaka zachodzi w tym ludziach - dowiedziałam się, że mężczyzna, który odmówił przywitania się ze mną, stał się radykałem niecałe pół roku wcześniej, nie został tak wychowany - że to wszystko zaczyna do siebie pasować. Mój osobisty wkład do tej historii polegał na tym, że postanowiłam osadzić go w szerszym kontekście bośniackiego społeczeństwa - postanowiłam, że to będzie temat mojego filmu.

Choć nie jest to tak wyraźne jak w "Grbavicy", to jednak bohaterowie "jej drogi" nadal zmagają się z wojenną trauma...

- Jest tyle problemów, które nie zostały rozwiązane, z którymi sobie nie poradziliśmy. To nie tak, że trzymamy się tego, bo to jest modne. To tkwi w nas po dziś dzień. Skoro mówimy o aktualnej rzeczywistości, zwracamy się do widowni, która posiada takie problemy. Ludzie, którzy starają się tego pozbyć, ukryć to, kręcą złe filmy.

Przeczytaj recenzję filmu "Jej droga" na stronach INTERIA.PL!

Zaskakujące w pani filmie jest to, że brakuje w nim konfliktu narodowego. To już nie jest rywalizacja między Serbami a Bośniakami. Centralnym konfliktem w "Jej drodze" jest konflikt światopoglądowy, rozłam wewnątrz jednej religii. Dwie wizje islamu - radykalnego i świeckiego.

- Oczywiście to nie jest film dokumentalny, tylko fabularny. Mam jednak nadzieję, że widownia odczyta ten film jako rodzaj uniwersalnej metafory. Nie tylko jako głos w sprawie bośniackiego społeczeństwa, ale ogólnie - ludzkiej kondycji. Jeśli potraktować radykalizm, który pokazuję w moim filmie, bardziej obrazowo - to może być zarówno komunizmem, jak i katolicyzmem. Tak chciałabym, aby ten film został odebrany, ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie można na niego patrzeć bez uwzględnienia geograficznego kontekstu.

Przedstawia pani w swoim filmie społeczność wahabitów. Na ile można traktować "Jej drogę" jako socjologiczny opis współczesnej Bośni?

- W Bośni jest dominująca grupa społeczna, prezentująca świeckie podejście do islamu. Religia nie jest istotą ich życia. Pomiędzy nimi a radykałami, w tym przypadku wahabitami, jest też tzw. środek - ludzie, którzy przestrzegają surowych zasad, ale nie wymagają tego od innych. Nie można więc powiedzieć, że ci radykałowie stanowią problem dla państwa, jest ich zbyt mało, ale są, istnieją, a teraz, po tym jak mój film trafił na bośniackie ekrany, co stało się od razu po premierze filmu w Berlinie, zaczyna się ten temat dostrzegać i dyskutować o tym. Po raz pierwszy ludzie mieli możliwość zobaczyć, jak to naprawdę wygląda. Dotychczas wszyscy myśleli o nich jako o terrorystach - brodaci mężczyźni, kobiety z zakrytymi twarzami. Teraz zaczęło się to zmieniać. Zaczęto pytać: kim są ci ludzie, którzy żyją obok nas - nie na innym kontynencie, tylko tuż obok. Są przecież obywatelami tego samego kraju. Są naszymi przyjaciółmi, naszymi kuzynami.

- Można więc mój film traktować jak portret pewnego społeczeństwa, ale nie chciałabym aby przykładać do niego socjologiczne statystyki.

Zastanawiam się jak "Jej droga" została przyjęta w Bośni.

- Było dużo szumu przed premierą filmu. Zazwyczaj tak jest, kiedy jeszcze nie widziało się filmu... Zwłaszcza środowiska prawicowe dużo rozprawiały na temat tego, że przedstawiam negatywny obraz Bośni, takie rzeczy... Kiedy jednak film wszedł do kin, nie było już tylu kontrowersji. Co ciekawe, najwięcej zarzutów miało do mnie kojarzone z lewicą wojsko, według którego powinnam sportretować tych radykalnych muzułmanów jako terrorystów. A nie - jak zrobiłam - pokazać ich jako zwykłych ludzi.

Wygląda więc na to, że pani film wywołał polityczną dyskusję... Czy uważa się pani za polityczną artystkę?

- Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób uwikłani w politykę. W zasadzie każda decyzja, jaką podejmujemy w życiu są politycznymi wyborami. W tym kontekście oczywiście należy traktować mnie jak polityczną reżyserkę. Z drugiej strony polityka nie jest sensem mojego filmu, to nie o tym opowiadam. Społeczna struktura jest ważna dla psychicznej konstrukcji moich bohaterów, ale nie zajmuję się politycznymi analizami. Nie interesuje mnie to. Kiedy ludzie zaczepiają mnie i mówią, że mój film jest polityczny, odpowiadam wtedy, że nawet najgłupsza hollywoodzka komedia jest bardziej polityczna od mojego filmu. Powód, dla którego powstała jest jeden - ogłupić ludzi po to, by sprawować nad nimi władzę. Każdy film jest w jakimś sensie polityczny.

Zaskoczyło mnie, kiedy przyglądałem się obsadzie pani filmu, że główni aktorzy to Chorwaci.

- Aktorów szukałam zarówno w Bośni, jak i Serbii oraz Chorwacji, a więc na terenach, na których mówi się tym samym językiem. Zależało mi po prostu na tym, aby znaleźć najlepszych aktorów. Nie miało to nic wspólnego z finansami, czy też względami politycznymi. Byłam całkowicie otwarta - interesowało mnie tylko, aby znaleźć aktorów, którzy najlepiej pasować będą do postaci Amara i Luny.

Zrinka Cvitešić jest w Chorwacji prawdziwą gwiazdą. Wygrała tamtejszą edycję programu "Taniec z z gwiazdami", ale została też wyróżniona udziałem w Shooting Stars - programie wspierającym aktorskie talenty w Europie.

- To jest niesłychanie utalentowana aktorka. Wspaniała piosenkarka, wyborna tancerka... W Chorwacji mają coś, czego nie doświadczysz w Bośni - oni naprawdę otaczają swoje gwiazdy kultem. Chcą wiedzieć o nich dosłownie wszystko. Kiedy więc Zrinka rozstawała się ze swoim chłopakiem, wszystkie gazety o tym trąbiły. To niewiarygodne! Na początku miałam więc obawy, ponieważ znałam ją tylko z tej strony. Nie wiedziałam, czy sobie poradzi z tą trudną rolą. Szybko jednak przekonałam się, jak inteligentną jest aktorką i mądrą kobietą.

W pani filmie kobieca postać jest wycofana, film napędza swoimi działaniami męski bohater.

- Zdaję sobie sprawę, że w kinie potrzebny jest bohater, który wprawia w ruch akcję filmu. Dzięki temu możemy obserwować "podróż bohatera". Chciałam jednak podejść do tego tematu trochę inaczej. Dla mnie droga, którą przechodzi Amar jest jasna. Jego przemiana jest dość oczywista. Zmienia się, obserwujemy to, tyle... Czego jednak nie byłam pewna, to bohaterki. Jak ona się zachowa, w jaki sposób zareaguje... Zdecydowałam więc dać pierwszeństwo postaci, która nie tyle działa, co reaguje.

Uzmysłowiłem sobie, że stałym tematem pani twórczości jest niechciane macierzyństwo.

- Macierzyństwo przybiera bardzo wiele form. Luna bardzo chciałaby mieć dziecko, pod koniec filmu uświadamia sobie jednak, że nie jest już tak pewna tego, czy chce zachodzić w ciążę. Dla bohaterki "Grbavicy" - Esmy - była to z pewnością niechciana ciąża. Zdecydowała się jednak na podjęcie wyzwania i próbę przemiany nienawiści w miłość. Podświadomie jestem zaabsorbowana tematem macierzyństwa. Zarówno w moich krótkometrażowych filmach, jak i dokumentach - jest to powracający motyw. Nie zwróciłam jednak na to uwagi dopóki jeden z dziennikarzy nie uświadomił mi tego.

Czasem warto udzielać wywiadów. Ostatnie pytanie dotyczy pewnej postaci bałkańskiego kina - reżysera, który podobnie jak pani, pochodzi z Sarajewa. Wydaje się, że zajęła pani miejsce Emira Kusturicy jako najważniejszego filmowego autora tej części Europy.

- Mam pewną teorię jeśli chodzi o Kusturicę. Bardzo lubię jego wczesne filmy. W takcie wojny podjął jednak szereg politycznych decyzji, opowiedział się za Miloszewiczem.

Nie nakręcił jednak chyba otwarcie politycznego filmu.

- Nie, ale określił się poprzez swoje wypowiedzi. Chociaż zaraz, "Underground" był przecież metaforą ówczesnej Jugosławii, Jugosławii rządzonej przez Miloszewicza. Kiedy więc Serbowie zbombardowali Sarajewo, Kusturica milczał. Podjął taką a nie inną decyzję - resztę filmów kręcił w Serbii. Mimo że urodził się muzułmaninem, dokonał duchowej konwersji, zmienił też imię na Nemanja. Pamiętam go z telewizyjnego wywiadu, kiedy opowiadał jaki to jest szczęśliwy w związku z powrotem - jak to określił - do "swoich korzeni". Tysiącletnia tradycja, historia, bla, bla, bla.. - Zaczęłam się wtedy zastanawiać, dlaczego nie poszedł dalej i nie cofnął się do okresu małp człekokształtnych...

A co z pani teorią na temat Kusturicy?

- Chodzi o jego niedojrzałość... On zawsze opowiada o dzieciach, które szukają ojca, autorytetu. Według mnie Kusturica w swych filmach idealizuje Jugosławię jako ukochaną ojczyznę, magiczne miejsce dzieciństwa i wiecznego szczęścia. Kiedy Jugosławia przestała istnieć, nie mógł sobie z tym poradzić. W pewnym momencie naszego życia zmuszeni jesteśmy do opuszczenia swojej rodziny i rozpoczęcia życia na nowo. Musimy sobie powiedzieć: Dobrze, to, co zrobili nasi ojcowie było fajne, ale były też rzeczy, które nie były całkiem w porządku". Każda rodzina zna takie historie. Podejście Kusturicy do psychologicznej postaci ojca jest bardzo romantyczne. Mam wrażenie, że w każdym ze swoich filmów Kusturica wydziera się jak mały chłopiec, rozpacza nad utratą dzieciństwa. Nie może pogodzić się z tym, że bezpowrotnie odeszło. Dlatego jego filmy są coraz gorsze, ponieważ nie potrafi poradzić sobie z własną psychiką. Z tym, kim jest dzisiaj.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy