Powtórka z rozrywki?
Chyba nikt nie spodziewał się takiej popularności akurat tej retrospektywy. Tłumy oblegające sale kinowe i nawet ponad sto osób, które na seans po prostu się nie dostały. I nie wiadomo, czy bardziej podziałały filmy, czy sama osobowość Terence'a Daviesa.
Wszystko na raz. Właściwie można powiedzieć, że festiwal Era Nowe Horyzonty przeżywa swoją powtórkę z rozrywki. Z tą samą siłą powrócił "syndrom Hala Hartleya". Jeszcze do 17 lipca mało kto wiedział, kim jest angielski reżyser, który w Polsce doczekał się retrospektywy i książkowej monografii. I jak w przypadku Hartleya już po kilku dniach pocztą pantoflową rozeszła się informacja - warto! Zwłaszcza, że Davies potrafi uwieść publiczność nie tylko filmami. 63- letni reżyser tryska energią i humorem, z pasją opowiada o swoich filmowych fascynacjach. Jak bardzo przekonująco, niech dowodem będzie fakt, że kolejki stoją nawet na seanse filmów, które wybrał Davies jako swoją tzw. carte blanche: "Spotkajmy się w St. Louis" Vincenta Minnellego czy "Wspaniałość Ambersonów" Orsona Wellesa.
Nie bez powodu wśród wybranych tytułów znalazł się musical, bo to właśnie on obok melodramatu jest ulubionym gatunkiem Daviesa.
"To przez siostrę, która często zabierała mnie do kina, gdy miałem 10 lat. To były lata 50., a wtedy to kino cieszyło się sporą popularnością" - powiedział Terence Davies w wywiadzie dla INTERII.PL.
Chodź na musical się nigdy nie skusił, bo "nikt już dziś musicalu nie pisze", za to hołd oddał swojemu drugiemu ukochanemu gatunkowi. "Świat zabawy" to adaptacja powieści Edith Wharton, znanej m.in. z "Wieku niewinności".
"Jest dwóch wielkich pisarzy, którzy potrafili pięknie zobrazować elity na przełomie wieku w Stanach Zjednoczonych - Edith Wharton i Henry James. Ona była lepsza" - żartował Davies przed pokazem.
"Świat zabawy" to kino stylowe, które ma coś z ducha klasyki lat 40. i 50. Piękne, przemyślane zdjęcia, każde ujęcie wypracowane, jak na obrazach XIX-wiecznych portrecistów. To przede wszystkim portret kobiecej duszy. Davies prowadzi swoją opowieść spokojnie, bez pośpiechu, czym oddaje klimat wszechpanującej etykiety. Jednak jest to nie tylko wyznanie miłości wobec kina Maxa Ophulsa czy Douglasa Sirka, dwóch mistrzów melodramatu. W powieści Wharton angielski twórca odnalazł też bliskie mu elementy, jak wewnętrzna wolność człowieka postawiona wobec narzuconych z zewnątrz ograniczeń. W "Świecie zabawy" podstawowa dla gatunku "miłość niespełniona, niemożliwa" dotyka problemu kultury, która kobiety edukuje do "upolowania" bogatego męża. To społeczeństwo, gdzie każdy ma przypisaną sobie role, a konwenanse mogą nawet w sensie dosłownym zabić tego, kto z socjety wypadnie. Jednak w filmie najbardziej zaskakuje wielokrotnie nagradzana rola Gillian Anderson, znanej przede wszystkim z roli agentki Scully.
"Nie znałem jej wcześniej" - przyznał Davies - "Po prostu pewnego dnia zobaczyłem na biurku jej zdjęcie i pomyślałem, że ta twarz jest jak żywcem wzięta z obrazów najsłynniejszych amerykańskich portrecistów z przełomu wieków, którzy malowani wszystkie prominentne osobowości z klasy wyższej. Wtedy producent powiedział mi: Ale ona przecież gra w Archiwum X, a ja na to stwierdziłem: Archiwum X? Nie znam. I wierzcie mi, ja nawet do tej pory tego nie widziałem".
Jego ostatnie filmy, jak "Świat zabawy" czy również oparty na amerykańskiej powieści, Johna Kennedy'ego "Neonowa biblia" to odmiana po kinie takim, jak "Kres długiego dnia" czy "Odległe głosy, martwe natury". Pierwsze filmy Terence'a Daviesa to próba rozliczenia się z przeszłością, gdzie kwestia pamięci i wspomnień odgrywa znaczną rolę. Silnie autobiograficzne wracają do czasów powojennego Liverpoolu, do ojca tyrana, który zmarł, gdy Davies miał 7 lat. Powraca też kwestia katolickiego wychowania i wewnętrznej walki, jaką stoczyć musiał chłopiec powoli uświadamiający sobie własny homoseksualizm. Czas zostaje zatrzymany. Kamera Daviesa potrafi obserwować rzeczywistość ze spokojem, często w bezruchu, którego paradoksalnie się nie odczuwa, bo owa statyczność zostaje rozbita przez warstwę dźwiękową, która buduje niejako osobną przestrzeń.
Kilka lat temu Terence Davies ogłosił, że autobiograficzny cykl jest pełny i do tego nie powróci. Jednak po filmach inspirowanych literaturą, niedawno zaprezentował swój dokumentalny debiut - "O czasie i mieście", poetycką, liryczną wizję rodzinnego Liverpoolu, który twórca opuścił w połowie lat 70. W gruncie rzeczy to kolejna podróż w czasie, gdzie przewodnikiem jest głos samego reżysera. Z "O czasie i mieści" wyłania się obraz niezwykle osobisty, w którym zamiast Beatlesów króluje muzyka klasyczna.
"Ten dokument miał stanowić próbę odpowiedzi na pytanie, co oznaczało bycie Liverpoolczykiem" - mówił w wywiadzie dla portalu INTERIA.PL Davies - "Ale tamtego Liverpoolu, który pamiętam, już nie ma".
I do dokumentu powracać nie zamierza, teraz pracuje nad kolejnym filmem. Tym razem... komedią romantyczną.
W ramach festiwalu odbyła się również promocja monografii reżysera "Gorycz wygnania. Kino Terence'a Daviesa" Michała Oleszczyka, która ukazała się w wydawnictwie Ha!Art.
Martyna Olszowska, Wrocław