Reklama

Odkrywanie kina brazylijskiego

Choć maoryskie szaleństwo zdominowało tegoroczny festiwal, to jednak obok retrospektywy nowozelandzkiej na tegorocznej edycji "Era Nowe Horyzonty" prezentowane jest również Nowe Kino Brazylii.

W przeglądzie znalazło się 29 filmów długo- i krótkometrażowych, wyselekcjonowanych przez brazylijskiego krytyka filmowego - Luis Carlosa Mertena.

Zainteresowanie akurat tą kinematografia nie powinno dziwić. Tegoroczne Cannes otworzyło "Miasto ślepców" Fernanda Mereillesa ("Wierny ogrodnik"). Złoty Niedźwiedź na tegorocznym Berlinale powędrował do Jose Padilhi za "Elitarnych". I jakkolwiek decyzja berlińskiego jury nie byłaby kontrowersyjna, bo faktycznie można się zastanawiać, czy akurat ten film powinien sięgnąć po najwyższe trofeum, to jednak nie można zaprzeczyć, że brazylijskie klimaty coraz częściej pojawiają się zarówno na festiwalach, jak i w kinach. Wystarczy wspomnieć o międzynarodowym sukcesie nominowanego do Oscara "Miasta bogów" Mereillesa czy "Dworca nadziei" Waltera Sallesa (we Wrocławiu znalazł się jego debiut - "Obca ziemia").

Reklama

Skąd wynika popularność tego dla większości jednak egzotycznego kina?

"Myślę, że nasze kino, mimo różnic wynikających z naszej kultury, głębokiego osadzenia w brazylijskiej rzeczywistości, jest uniwersalne i ma szansę dotrzeć do szerokiej publiczności" - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Mertena.

A ta brazylijska rzeczywistość nie rysuje się nazbyt optymistycznie. Coraz częściej tamtejsze kino kojarzy się z przemocą, brutalnością, nędzą, bezrobociem. Tym bardziej na "horyzontalnej retrospektywie" przyciągają filmy, które w ten czy inny sposób wymykają się podobnej klasyfikacji. Jednak ucieczka od schematu skutkuje raz lepszym, raz gorszym ostatecznym efektem.

Miłym dla ciała i zmysłów jest z pewnością film Carli Camurati "Carlota Joaquina, księżniczka Brazylii". Przepełniona absurdem i humorem rodem z Monty Pythona historia portugalskiej rodziny królewskiej, która roztrwoniwszy państwową fortunę, musi przenieść się za ocean. W Brazylii król próbuje rządzić, a królowa, choć rasistka, wdaje się w romans z czarnym młodzieńcem i rodzi kolejne dzieci. Osadzona w XVIII wieku opowieść ujmuje swoim surrealistycznym, bajkowym klimatem, latynoską żywiołowością i kolorystyką.

To właśnie ten film zapoczątkował w latach 90. tzw. "retomadę" - odrodzenie kina w Brazylii. Jak tłumaczy Mertena, wtedy wybrany po latach dyktatury w demokratycznych wyborach prezydent zdecydował o likwidacji większości instytucji poprzedniego systemu. Zniknęła i Embrafilme, która odpowiadała za dystrybucję i produkcję. Przez pięć lat nie powstał żaden brazylijski film. I wtedy pojawiła się Camurati ze swoim filmem "Carlota", odnosząc ogromny sukces w kraju i na świecie. To stało się pierwszą iskrą, która zainicjowała dalsze zmiany.

Z kolei "33" Kiko Goifmana to film nowszy od bajki Camurati. Choć tematycznie i stylistycznie odległy od niego, to jednak oba łączy próba eksperymentowania z formą. Film Goifmana to dokument, w którym reżyser stara się odnaleźć swoją biologiczną matkę. Właśnie skończył symboliczne 33 lata i postanawia w ciągu 33 dni dowiedzieć się, kim są jego prawdziwi rodzice.

"33" to dowód na to, "jak zrobić coś z niczego", tylko niestety czasem to "coś" może być wątpliwej jakości. Goifman łączy w swoim czarno-białym filmie kilka stylistyk, dla których bazą jest przede wszystkim kino noir. Sam z nieodłącznym papierosem w jednej ręce (bo drugą przeznacza na kamerę) kreuje się na bohatera Humphrey Bogarta. Po radę zgłasza się do detektywów, rozpoczyna własne śledztwo, składa wizytę wróżce, występuje w telewizji, zaczyna pisać też pamiętnik w internecie. Wszystko to z osobistej potrzebny i ciekawości, ale "33" przyświeca też szlachetna idea "odkłamania tematu tabu, jakim jest w Brazylii adoptacja". Jednak temat ten, który potrafiłby najbardziej zainteresować widza, ginie w nadmiarze środków i nadmiarze samego autora.

"W istocie rzeczy zawsze znajduję się w jakiś sposób wewnątrz filmu, który kręcę" - mówił o swoim dokumencie Goifman.

Pomysł ciekawy, jednak za dużo Goifmana w Goifmanie. "33" staje się interesujący właśnie wtedy, gdy pojawiają się próby odpowiedzenia na pytanie o sporą liczbę porzuconych dzieci w latach 60. i 70. Dzieci pokojówek, biednych dziewczyn z prowincji, które przyjechały do wielkiego miasta po sukces, w końcu musiały wrócić do swoich wsi na tarczy. Kwestię tę podejmuje ordynator szpitala, starsze kobiety, znajome przybranej matki. Goifman nie potrafi jednak drążyć tematu, zanadto, co oczywiście naturalne, skupiony na własnych poszukiwaniach. To dowód na to, że najciężej jest zrobić dokument o samym sobie. Z dystansu i obiektywnie.

Choć to przegląd nowego kina, pojawiły się też starsze tytuły, które w pewien sposób wpłynęły na późniejsze produkcje, jak "Sao Paulo S.A" z 1965 roku. Kino Brazylii jest niezwykle różnorodne: kino gauczów, filmy polityczne, komediowe, mniejszości etnicznych. I może tej różnorodności wśród wybranej 29-tki odrobinę zabrakło, gdy znowu w "33" owej różnorodności Goifmanowi wyszło aż nadto.

Martyna Olszowska, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | film | kino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy