Reklama

Homo.pl i IV RP

W tym roku konkurs Nowych Filmów Polskich zmienił formułę. Udział wzięły też produkcje nie pierwszej świeżości, które już wcześniej pokazywane były na festiwalach i miały swoje premiery. Podobno przy poprzednich edycjach międzynarodowe jury narzekało na zbyt mały wybór, a główne nagrody wędrowały do niejednokrotnie półamatorskich produkcji i niszowych etiud.

Roman Gutek na konferencji prasowej tłumaczył swoją decyzję nie tylko opiniami jury, lecz chęcią promocji polskiej kinematografii. Sekcja ta według niego powstała właśnie dla gości zza granicy, którzy w czasie festiwalu mogą zobaczyć to, co najlepsze w ostatnim czasie w polskim kinie. Oczywiście nie obyło się bez głosów krytyki, bo i po co pokazywać filmy, o których głośno było już wiele miesięcy temu. W ten sposób konkurs Nowe Filmy Polskie staje się faktycznie sekcją dla obcokrajowców niż dla festiwalowiczów, których może zachęcić jedynie jako okazja do nadrobienia kinowych zaległości.

Reklama

Trzeba jednak przyznać, że dzięki decyzji organizatorów w konkursie znalazły się filmy, które nie stanowią "galerii odrzuconych" z innych festiwali, zbioru zupełnie przypadkowej, na różnym poziomie produkcji. W tym roku startują najlepsi, często docenieni na innych filmowych imprezach, jak "Pora umierać" Doroty Kędzierzawskiej, "Rezerwat" Łukasza Palkowskiego czy "Sztuczki" Andrzeja Jakimowskiego.

Ciekawą propozycję stanowią w zestawie 14 konkursowych filmów dokumenty. Pokazywana w Cannes "Gugara" Andrzeja Dybczaka i Jacka Nagłowskiego, złożony z archiwalnych materiałów "Po - Lin" o przedwojennej Polsce i współistnieniu w niej kultury żydowskiej i polskiej czy biograficzny film o księdzu Tischnerze - "Tischner, ksiądz na manowcach". Dwa kolejne wzbudzały emocje już przed i zrodziły dyskusje zaraz po seansie - "homo.pl" Roberta Glińskiego i "Trzech kumpli" Ewy Stankiewicz i Anny Ferens.

"Ważne, by nazywać rzeczy po imieniu" - mówiła w czasie spotkania Ewa Stankiewicz. "Ten film to krzyk o rozliczenie".

"Trzech kumpli" to historia Staszka Pyjasa i jego tragicznej śmierci, ale także jego przyjaciół z czasów studiów - Bronisława Wildsteina i Leszka Maleszki. Historia o zdradzie, przyjaźni, skomplikowanej rzeczywistości PRL-u, opowiedziana dynamicznie, z elementami fabularyzowanymi, z doskonałymi zdjęciami i montażem.

"Chcieliśmy, by ten film dotarł do młodych, stąd też taka forma, po części może w stylu MTV" - przyznał producent Jarosław Potasz.

Gdy po raz pierwszy film został pokazany w telewizji, wywołał burzę, której jak przyznały same autorki, nie spodziewano się. Zarzucano dokumentowi, że jest zrobiony pod tezy IV RP, że twórcy nie dotarli do wszystkich i bazują na aktach SB.

"To nie jest film zrobiony pod żadną tenże, to film o zbrodni, która nie doczekała się nie tylko kary, ale nawet wyjaśnienia" - tłumaczyła Stankiewicz.

Reżyserka stwierdziła, że z akt SB wiele można wyczytać, bo wszystkie wewnętrzne raporty były kontrolowane przez kilku funkcjonariuszy i wszelkie przekłamania były niemalże niemożliwe. Z jej opowieści wyłania się przerażający obraz wszech panującej instytucji, w której każdy kontrolował każdego i był kontrolowany przez kolejne kilka osób na raz.

Kolejną kontrowersyjną decyzją było użycie ukrytych kamer w rozmowie, zwłaszcza z byłymi agentami. Według autorek dyskusje wokół tego aspektu są śmieszne, bo w zachodnim dziennikarstwie jest to coś naturalnego i nie wzbudza aż takich emocji.

"Gdybyśmy nie zdecydowały się na ukryte kamery, to rozmowy byłyby zupełnie bezowocne i pozbawione jakiejkolwiek argumentacji" - mówiła Anna Ferens.

I w końcu kwestia Maleszki, podejmowanych przez niego decyzji, pracy w "Gazecie Wyborczej". Jak stwierdziła Stankiewicz, dla niej jest to postać niemal schizofreniczna, "człowiek, który się w życiu pogubił".

Powstaje jednak pytanie, czy niuanse polskiej historii będą zrozumiałe dla kogoś spoza naszego kraju. "Trzech kumpli" ocenia przecież między narodowe jury, w którym w tym roku zasiada Ludmila Cvikova, dyrektor artystyczny festiwalu w Teplicach na Słowacji, Majid Majidi teherański reżyser, autor nominowanych do Oscara "Dzieci niebios" oraz Svetlana Proskurina, reżyserka z Rosji.

Możliwe. Bo faktycznie siłą startujących w konkursie dokumentów jest ich umiejętność wychodzenia ponad główny temat. Na "Trzech kumpli" można patrzeć, jak na wciągającą opowieść o zdradzie i przyjaźni. Podobnie "homo.pl" w pewnym momencie przestaje być portretem społeczności lesbijskiej i gejowskiej, ale staje się obrazem miłości człowieka do człowieka.

Impulsem do zrobienia dokumentu "homo.pl" stał się pobyt Roberta Glińskiego w Berlinie.

"Nocowałem u kolegi i przez pewien czas mogłem przyglądać się codziennemu życiu takiej pary" - opowiadał w czasie spotkania - "Nagle uderzyła mnie zwyczajność ich związku i życia".

W ten sposób powstał niekontrowersyjny i niestereotypowy dokument o kontrowersyjnym i obudowanym stereotypami temacie. W "homo.pl" nie ma walczących w okopach wojny z homofobią i nietolerancją, nie ma parad i całej rzeszy obrazków opatrzonych przez media. Jest za to spokojna historia kilku par gejowskich i lesbijskich, wśród których jest i fryzjer, i pielęgniarz czy fotografka. Wszyscy szczerze opowiadają o swoich emocjach, o pierwszym spotkaniu, o swoim dzieciństwie. Naturalnie, bez niepotrzebnej ideologii. Tak po prostu.

"Takie było założenie filmu" - tłumaczy Gliński - "Bo prawda jest taka, że tacy, ludzie jak moi bohaterowie w środowisku homoseksualnym to większość. Ci, walczący - to niewielki procent".

Reżyser przyznał, że ostatecznie wybór bohaterów był dość przypadkowy, bo część osób się wycofało, inni nie mogli, niektórzy nie byli przekonani. Najbardziej zmienne były podobno kobiety. Nikt ze starszych par nie wyraził też zgody na rozmowę.

"Wszyscy moi bohaterowie, może oprócz jednego, to osoby głęboko wierzące, choć oczywiście oddzielają religię od kościoła" - opowiadał.

Jak sam przyznał, pod względem artystycznym jest to film prosty, wręcz "szkolny", "takie gadające głowy", ale przecież twórca "Cześć Tereska" "nie umie robić dokumentów", o czym opowiada w rozmowie dla portalu INTERIA.PL.

W tegorocznym konkursie prócz dokumentu "homo.pl" startuje również inny film Glińskiego - "Benek" dostrzeżony na festiwalu w Gdyni. W czwartek, 24 lipca, z kolei odbędzie się premiera ostatniego filmu zmarłego niedawno Piotra Łazarkiewicza, "0-1-0". Twórca na "Era Nowe Horyzonty" ma także swoją retrospektywę.

Martyna Olszowska, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: filmy | konkurs | jury | Stankiewicz | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy