Reklama

40 dni i 4 noce

"Po Ferdydurke przyrzekłem sobie, że powrócę z filmem, który będzie przynajmniej dobry" - powiedział Jerzy Skolimowski w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim. I reżyser "Walkoweru" powrócił. Z filmem dobrym, nawet bardzo dobrym.

Wczoraj Jerzy Skolimowski otworzył festiwal w iście hollywoodzkim stylu. Na scenę wszedł z tajemniczą drewnianą skrzyneczką, a ekipę przedstawił, imitując mecz bokserski.

Skolimowksi nigdy nie należał do filmowców łatwych. Zarówno jako artysta, jak i człowiek. Bezkompromisowy, nigdy nie szedł na ustępstwa. Gdy jego "Ręce do góry" w latach 60. trafiły na półkę, wyjechał z kraju. Po 17 latach wraca z nowym filmem, pierwszym od bardzo długiego czasu zrealizowanym w Polsce. Filmem zaskakującym. Wpierw wzbudzającym sprzeciw, by w chwilę później wciągać swoją atmosferą budowaną z niezwykłych obrazów Adama Sikory i muzyki Michała Lorenca.

Reklama

"Cztery noce z Anną kręciliśmy 40 dni, to faktycznie dużo, jak na tak małą produkcję" - przyznał Skolimowski w czasie konferencji na festiwalu Era Nowe Horyzonty.

Jednak mógł sobie na to pozwolić. Gdy po raz pierwszy dostał do rąk scenariusz, Ewy Piaskowskiej wiedział, że jest to pomysł, który może go przekonać do powrotu do kina.

Ostatni czas poświęcił malarstwu i fascynacje obrazem widać w jego najnowszym filmem. Uczucie Leona do nieznanej kobiety na ekranie budowane jest nie poprzez dialog, którego zresztą w filmie niewiele, ale właśnie poprzez światło i kolor.

"Nie na darmo po angielsku o filmie mówi się moving pictures" - mówił twórca.

Równie ważna rola przypadła muzyce i dźwiękom, które budują świat wokół bohatera. Poszczególne elementy Skolimowski scala w jedna całość nadając swojemu filmowi poetyckiego wymiaru. Zaczyna mocnym akcentem - dłoń w śmietniku, martwa krowa w rzece, każda scena zanurzona w błocie i brudzie. Jednak tonacja filmu ewoluuje, by w finałowej scenie przemienić w dramat człowieka, który w świecie tak skrupulatnie przez niego obserwowanym, okazać się jedynym, zdolnym do uczucia.

Duża w tym zasługa Artura Steranki. To jego pierwsza tak ważna rola w filmie. Postać Leona buduje z niedopowiedzeń, spojrzeń i drobnych gestów. Jednak właśnie to wycofanie bohatera wzrusza.

"Bałem się spotkania z Kingą" - przyznał Steranko - "Ona jest gwiazdą, a ja z natury jestem cichy".

Skolimowski wyznał, że dla rozładowania napięcia wydawał aktorom komendy w rożnych językach, bo wszystko "starali się robić na luzie".

"Po różnych doświadczeniach mam niechęć do robienia projektów komercyjnych" - mówił.

W "Czterech nocach z Anną" trudno doszukiwać się komercji. W Cannes krytyka francuska zachwyciła się nowym filmem autora "Bariery". We Wrocławiu nastroje okazały się podobne. Jednak festiwalowa publiczność mimo wszystko oczekuje czegoś innego i inaczej filmy odbiera. Czy nowy film Skolimowskiego spotka się z uznaniem publiczności kinowej? Tu można mieć już niestety wątpliwości.

Martyna Olszowska, Wrocław

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy