Reklama

Zidane bohaterem filmowym

Wyobraźmy sobie film, który będąc dziełem skrajnie technologicznym, pozostaje intymnym studium portretowym. To chyba powód, dla którego dokument "Zidane. Portret XXI wieku" znalazł się w programie festiwalu Era Nowe Horyzonty.

Film Douglasa Gordona i Philippe'a Parreno to eksperyment bez precedensu w historii współczesnego kina. Twórcy postanowili bowiem nakręcić... mecz piłkarski. Rezygnując jednak z typowego dla transmisji telewizyjnych całościowego opisu wydarzenia, skoncentrowali się na jednym tylko bohaterze spektaklu - Zinedinie Zidanie.

Realizacja tego dokumentu możliwa była dzięki najnowocześniejszym zdobyczom techniki - na piłkarza w trakcie trwania meczu skierowanych było kilkadziesiąt kamer, rejestrujących każdy jego boiskowy ruch. Efekt jest piorunujący - oglądając tą niekonwencjonalną transmisję meczu ligi hiszpańskiej pomiędzy Realem Madryt a Villarealem, rozegranego 23 marca 2005 roku, przenosimy się w sam środek piłkarskiego pojedynku. Stopień współuczestnictwa niemożliwy chyba nawet na stadionowych trybunach.

Reklama

Film, tak jak mecz piłkarski, trwa 90 minut. "Od pierwszego kopnięcia piłki. Do ostatniego gwizdka" - informuje nas wprowadzający napis. I rzeczywiście, po 45 minutach mamy przerwę, lecz wizualna chronologia boiskowych wydarzeń nie znajduje uzupełnienia w ścieżce dźwiękowej filmu. Muzyka zespołu Mogwai, głosy hiszpańskich i francuskich komentatorów sportowych, odgłosy widowni, wreszcie sam Zinedine Zidane dyrygujący partnerami (czułość mikrofonów - doprawdy zdumiewająca - słychać nawet, co szepcze do ucha Roberto Carlosowi przed wykonaniem przez niego rzutu wolnego).

Reżyserów nie interesuje bowiem wynik meczu, jest on tylko pretekstem do pokazania emocji głównego bohatera, jego sportowej pasji, przyłapania drobnych boiskowych gestów. Kamera telewizyjna podąża zawsze - jak sędzia - za piłką. Tutaj "piłką" jest sam Zidane. Kiedy więc Juan Roman Riquelme wykonuje "jedenastkę" dla Villarealu - nie obserwujemy ani strzelca bramki, ani bramkarza, tylko twarz Zinedine'a Zidane'a. O bieżącym wyniku informuje nas mimika bohatera, dopiero później słyszymy ryk niezadowolenia widowni (mecz odbywa się w Madrycie), a zupełnie na koniec - i to w tle - cieszących się piłkarzy Villarealu.

Nawet zadeklarowany fan futbolu nie zdawał sobie chyba sprawy z charakterystycznego, "końskiego" szurania prawą stopa Zidane'a. Piłkarz robi to notorycznie - niecierpliwie oczekując na podanie. W geście tym - pomijanym przez telewizyjnych realizatorów - odnaleźć możemy klucz do jego piłkarskiego geniuszu. Rodzaj "stylu" piłkarza. Jego znak firmowy. Film Gordona i Parreno obsesyjnie krąży wokół tego nawyku - stanowi on leitmotiv całego obrazu. Paradoksalnie - z "Portretu XXI wieku" nie dowiemy się wiele na temat piłkarskich umiejętności Zidane'a - reżyserzy pokazali jednak, że dramaturgia meczu piłkarskiego przypomina scenariusz filmu. A piłkarz może być prawdziwym bohaterem kinowym. Przekonać będą się mogli o tym we wtorek mieszkańcy Wrocławia."Zidane. Portret XXI wieku" zaprezentowany zostanie bowiem za darmo w ramach pokazów na wrocławskim Rynku.

Świeżości realizacyjnej brakuje w tym roku filmom, prezentowanym w Konkursie Nowe Horyzonty. Zarówno tureckie "Jajko" Semiha Kaplanoglu, jak i tajlandzkie "Światło stulecia" Apichatponga Weerasethakula to rzeczy dobrze znane bywalcom organizowanej przez Romana Gutka imprezy. W potocznym języku obrazy te określa się mianem "snujów", nowy termin - "dzianiny" (od braku "dziania się") zaproponował w jednym z festiwalowych tekstów Jan Topolski. Chodzi o filmy, których twórcy zazwyczaj wskazują na świętą inspiracyjną trójcę - Bresson-Ozu-Tarkowski. Jest to więc kino minimalistyczne, kontemplacyjne, zahaczające o metafizykę.

Wobec obrazów tych wystosować można jednak jeden poważny zarzut - tak jak Hollywood grzęźnie w realizacyjnych schematach i gatunkowych kliszach, taki sam los spotyka kino "artystyczne". Nienajgorsze jeszcze "Jajko" przypomina więc w sposób bezwstydny dokonania najbardziej znanego współczesnego reżysera tureckiego - Nuri Bilge Ceylana, "Światła stulecia" zaś stanowi "powtórkę z rozrywki" filmografii tajlandzkiego twórcy. Największą słabością tych filmów nie jest jednak ich przewidywalność, tylko "letniość". Dawno nie było bowiem na Nowych Horyzontach tylu filmów, o które nie warto się spierać.

Ciekawym pomysłem organizatorów było za to danie bohaterowi głównej wrocławskiej retrospektywy - Halowi Hartleyowi - tzw. carte blanche, w ramach której reżyser wybrać mógł filmy, z którymi podzielić się chciał z publicznością. "Pokazuję ten film często moim znajomym i przyjaciołom, którzy pytają się o moje inspiracje" - Hartley powiedział przed pokazem "Zdrowaś Mario" Jean-Luka Godarda. Seans niezwykły w kontekście twórczości amerykańskiego reżysera. Mam nadzieję, że na planowanej konferencji prasowej z Hartleyem, nie padnie już pytanie: "Dlaczego nazywają Pana Godardem Long Island?". Kino broni się samo.

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: portret | mecz | kino | film | Zinedine Zidane
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy