O samotności bez słów
Dwa wielkie filmy o samotności i potrzebie bliskości w Konkursie Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Najnowsze dzieło Tsai Ming-Lianga "Nie chcę spać sam" oraz "Wolfsbergen" holenderskiej reżyserki Nanouk Leopold pokazują lęki współczesnego człowieka.
Wypromowany w Polsce dzięki festiwalowi Era Nowe Horyzonty Tsai Ming-Linag miał być gwiazdą tegorocznej edycji imprezy. Niestety ciężka choroba matki uniemożliwiła mu przyjazd do Wrocławia. Zamiast niego nowohoryzontowa publiczność miała okazję spotkać się z ulubionym aktorem reżysera - Lee Kang-Shengiem oraz producentem najnowszego obrazu "Nie chcę spać sam" - Vincentem Wangiem.
Po raz pierwszy od dwóch dekad reżyser wraca z kamerą do rodzinnej Malezji, umiejscawiając akcję filmu w gwarnym, wielokulturowym Kuala Lumpur. W apokaliptycznej scenerii azjatyckiej metropolii rozgrywają się kolejne partie dramatu o potrzebie bliskości, pragnieniu miłości, niewypowiedzianym poczuciu samotności.
Bohaterem filmu jest Bezdomny (Lee Kang-Shang), przygarnięty przez robotnika Rawanga, który odtąd będzie się nim opiekował i dzielił wspólny materac. Bezdomny spotyka kelnerkę Chyi - młodą dziewczynę, która oprócz pracy za barem musi zajmować się sparaliżowanym synem właścicielki kawiarni (w tej roli ponownie Lee Kang-Shang). Jak zwykle u Ming-Linaga dominują długie, kontemplacyjne ujęcia a sens filmu zawarty jest nie w dialogach (szczątkowych), tylko w obrazach.
Te są zaś hipnotyzujące: jak zasnuwający całe Kuala Lumpur dym - efekt wybuchających z powodu suszy pożarów lasów. Mieszkańcy metropolii poruszający się niczym cienie w maseczkach na twarzach; wielkie, opuszczone betonowe budowle - jedno z nich służy za schronienie Bezdomnemu; scena erotyczna między Bezdomnym a Chyi, którzy na przekór dławiącemu dymowi, próbują - poprzez ciało - pozbyć się dręczącej samotności.
Film Ming-Lianga powstał na zamówienie wiedeńskiego Mozart's Visionary Cinema - New Cronwed Hope. Nie przypadkiem otwiera go scena, w której nieruchomemu ciału sparaliżowanego mężczyzny towarzyszy fragment "Czarodziejskiego fletu" Mozarta. "Ta betonowa dżungla [Kuala Lumpur] mogłaby się stać nową sceną dla księcia, księżniczki, duchów i potworów" - mówił w jednym z wywiadów Tsai Ming-Linag.
O samotności - w równie ascetyczny - ale zdecydowanie bardziej beznamiętny sposób opowiada kolejny konkursowy film "Wolfsbergen". Holenderska reżyserka Nanouk Leopold już w pokazywanym w Polsce w ramach Europejskiego Festiwalu Filmowego "Guernsey" udowodniła, że w konsekwentny i przekonujący sposób potrafi przełożyć relacje międzyludzkie na język ponowoczesności.
Akcję "Wolfsbergen" wprawia w ruch list Konraada do rodziny, w którym wyznaje, że znudziło mu się życie (stracił żonę) i postanawia z nim skończyć. Zarówno córka Maria, jak i wnuczka Sabina podchodzą do niego obojętnie. Obydwóm nie układa się zresztą w małżeństwach - Ernst (mąż Marii) i Onno (mąż Sabiny) wydają się być jedynymi zainteresowanymi rozpaczliwym listem Konraada. Są jeszcze dzieci Sabiny oraz jej siostra - pogrążona w depresji po usuniętej ciąży Eva.
Ten film nie jest, jak chcą niektórzy, głosem w sprawie eutanazji.
Śmierć Konraada, która gromadzi przy jego łóżku cała rodzinę, jest tu jedynie tłem dla pokazania rozpaczliwego zagubienia człowieka we współczesnym świecie. Leopold opowiada swój film bez emocji, stosując nieruchome, zimne, starannie skomponowane kadry. Więc tylko szukający na oślep bliskości człowiek i pustka mieszkalnych ścian? Jest jeszcze muzyka, która pomaga przezwyciężyć samotność. Najwrażliwsza postać filmu - Eva - jest skrzypaczką, umierający Konraad spędza ostatnie dni słuchając muzyki klasycznej na zacinającym się gramofonie.
Najnowszy film pokazał też we Wrocławiu poza konkursem Otar Iosseliani. "Ogrody jesienią" to znakomita odtrutka dla wszystkich zmęczonych egzystencjalnym ciężarem konkursowych propozycji. Życie u Iosselianiego wydaje się być lżejsze, przez co i łatwiej akceptowalne. Zwłaszcza gdy nad obowiązki i pracę przedkłada się wspólną biesiadę z przyjaciółmi. Człowiek może i jest samotny, ale nie przy zastawionym winem stole.
Cichą gwiazdą festiwalu pozostaje jednak bohater głównej retrospektywy - Hal Hartley. Zainteresowanie jego filmami przeszło najśmielsze oczekiwania organizatorów. Kolejki ustawiające się na dwie godziny (!) przed seansami jego filmów wymusiły zamianę sal na większe. Nie pomogło. Kto chce zobaczyć Hartleya, musi odpuścić sobie wcześniejszy seans i ustawić się w ogonku.
Tomasz Bielenia, Wrocław