Anglojęzyczny debiut to pewnie marzenie wielu polskich filmowców. Tyle, że od planów do ich realizacji wiedzie długa i kręta droga. Opowiadali mi o niej niedawno Małgorzata Szumowska i Michał Englert. Jedyni rodzimi twórcy, którym w ostatnich latach się udało, przekonując że to pochodna wielu rzeczy, w tym zwykłego łutu szczęścia. Teraz dołączyła do nich Agnieszka Smoczyńska. Po obejrzeniu "Silent Twins", jestem spokojny o jej dalszą międzynarodową karierę.
Wielu dużo bardziej doświadczonych i uznanych europejskich twórców połamało sobie na takich próbach zęby. Konieczność chodzenia na artystyczne kompromisy, uzgadniania większości kluczowych decyzji z całą grupą decydentów, bo przecież w pierwszej kolejności film musi zarobić, często skutecznie stępiały autorski pazur, a nawet załamywały obiecujące kariery. W efekcie powstawały nijakie filmopodobne twory, którym bliżej było do produkcyjnej taśmy niż popisu autorskiej wyobraźni.
Na szczęście nie jest to przypadek Agnieszki Smoczyńskiej, bo "Silent Twins" to od początku do końca jej film. Zarówno od strony narracyjnej, formalnej, jak i pewnej aury niesamowitości, obecnej w "Fudze" (2018), ale przede wszystkim w "Córkach dancingu" (2015).
Kluczem do sukcesu mogła okazać się cierpliwość. Zamiast porywania się na pierwszy lepszy scenariusz, byle tylko mieć w filmografii odhaczony anglojęzyczny debiut, znalezienie odpowiedniego dla siebie tekstu. Takim okazała się opisana przez Marjorie Wallace, najpierw na łamach prasy, a później książki, historia czarnoskórych bliźniaczek June i Jennifer Gibbons. Tuż przed festiwalową premierą Smoczyńska przekonywała zresztą ze sceny, że gdy przeczytała - oparty na ich losach scenariusz - nie mogła spać i starała się zrobić wszystko, by ta opowieść mogła ujrzeć światło dzienne.
Historia sióstr, które w pewnym momencie - poza kontaktem ze sobą - przestały komunikować się z innymi, jest zarówno głęboko poruszająca, jak i nieco przerażająca. Gnębione w szkole, ignorowane przez otoczenie (także pewnie ze względu na kolor skóry), odrzucające też wszelkie próby nawiązania jakiejkolwiek relacji, znajdują pocieszenie w kreowaniu światów równoległych, wypełniając kolejne strony brulionu niesamowitymi historiami.
Wyjątkowa więź jaka łączy bliźnięta to temat wielu rozważań filmowych czy literackich, i faktycznie w tym kontekście June i Jennifer zdają się być niczym jeden organizm. Choć w "Silent Twins" ten wątek powraca wielokrotnie, jak chociażby w przejmującej scenie, gdy jedna z sióstr przeczuwa, że z drugą dzieje się coś niedobrego, są też chwile, gdzie w tę relację wkradają się wątpliwości. A za nimi agresja, złość, bunt, związane nie tylko z procesem dojrzewania, ale także z faktem, że pierwszy raz w życiu każda z nich doświadcza czegoś sama.
Konsekwencją tych zdarzeń, ale też trudnej do zrozumienia dla innych zmowy milczenia, jest bezterminowe zesłanie do szpitala psychiatrycznego. Wyrok. Ale kto na początku lat 80. ubiegłego wieku, by się w ogóle pochylił nad sprawą dwóch czarnoskórnych, niezrozumianych przez otoczenie dziewczynek.
Nie jest jednak tak, że film Smoczyńskiej uderza wyłącznie w poważne tony. Jest w nim także miejsce na humor i pewną lekkość, do których wydatnie przyczyniają się znakomite kreacje Tamary Lawrance i Letitii Wright (znanej z filmów Marvela z "Czarną Panterą" na czele), odważny flirt z filmowymi gatunkami czy świetne wstawki lalkowej animacji poklatkowej.
Warto przy tej okazji wspomnieć, że za sporą część tych najbardziej kreatywnych procesów odpowiadała polska część ekipy. Od zdjęć Kuby Kijowskiego, przez muzykę autorstwa Marcina Macuka i Zuzanny Wrońskiej po montaż Agnieszki Glińskiej czy kostiumy Katarzyny Lewińskiej. Wszystko to sprawia, że "Silent Twins" to film, w którym można się zakochać. I nawet nie będzie to specjalnie trudne.
8/10
"The Silent Twins", reż. Agnieszka Smoczyńska, USA, Polska, Wielka Brytania 2022, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 21 października 2022 roku.