Komu kibicuje Aragorn?
- Wolę robić to, niż mówić - żartował Viggo Mortensen, całując wianuszek dziewczyn z różami, które weszły w środę, 3 grudnia, na scenę, gdy artyście wręczono specjalną Nagrodę dla Aktora o Niezwykłej Wrażliwości Wizualnej na 16. edycji festiwalu Camerimage w Łodzi.
Znany przede wszystkim z roli Aragorna w trylogii "Władca Pierścieni" gwiazdor urzekł całą festiwalową publiczność. Pomimo zmęczenia (podobno od kilku dni podróżuje po całym świecie w ramach promocji westernu w reżyserii Eda Harrisa "Apaloosa"), żartował, rozdawał autografy, pozował do zdjęć.
A na Camerimage czekał go prawdziwy maraton. Wystarczy tylko dodać, że ostatni seans filmu "Good" z udziałem Mortensena skończył się około 1 w nocy, a aktor następnie przez ponad pół godziny rozmawiał z publicznością, by pozostać jeszcze w teatrze dla fanów polujących na jego autograf. A następnie podejść jeszcze do klubu festiwalowego, do którego zaprosili go studenci. Publiczność nagradzała go za każdym razem gorącymi brawami.
- Nie wiem, co oznacza "specjalna wrażliwość wizualna", ale wiem, że film to praca zespołowa i nie byłoby mojej kreacji bez tego, co robią operatorzy czy montażyści - powiedział wczoraj, odbierając nagrodę z rąk dyrektora festiwalu, Marka Żydowicza.
W ramach festiwalu Camerimage odbyły się pokazy dwóch najnowszych filmów z udziałem Mortensena - "Good" i "Apaloosa".
Pierwszy to dramat (film jest adaptacją sztuki) o profesorze literatury w nazistowskich Niemczech, który mimowolnie staje się trybikiem w machinie hitlerowskiej zagłady. O realizację tego filmu przez 12 lat walczyła producentka filmu Miriam Segal. Dopiero dzięki Mortensenowi i jego znanemu nazwisku udało się zdobyć odpowiednie środki na rozpoczęcie zdjęć.
- W tej historii nie chodzi tylko o nazizm, ale o człowieka - mówił aktor - Ona mogła wydarzyć się wtedy, może i teraz. Spójrzcie, Amerykanie zaangażowali się w wojnę w Iraku i zastanawiają się teraz, dlaczego cały świat ich nienawidzi. A dlaczego inne kraje, w tym Polska, też wysłały tam wojska?
Zapowiadając film Eda Harrisa "Apaloosa", Mortenesen żartował:
- Cieszę się, że mogę was zaprosić na western w towarzystwie prawdziwego, polskiego cowboya.
Obok gwiazdora stał bowiem Michał Lonestar w białych cowboyskich butach i kapeluszu.
"Apaloosa" to drugi po "Pollocku" film Eda Harrisa, w którym wystąpił w potrójnej roli - scenarzysty, aktora i reżysera.
Zrobiony w klasycznym stylu western, ze zdjęciami australijskiego operatora, Deana Semlera, zrealizowany bez pośpiechu, z humorem i lekkim dystansem. Choć nie zachwyca, to trzeba przyznać, że duet rewolwerowców stojących na straży prawa, Mortensen - Harris (panowie spotkali się już u Cronenberga w "Historii przemocy"), okazał się wyjątkowo udany. Jak mówił aktor, w czasie spotkania, ponieważ ich bohaterowie znają się od wielu lat, najtrudniej było zagrać to charakterystyczne porozumienie bez słów. I rzeczywiście najlepiej wypada w filmie relacja budowana na pewnych niedopowiedzeniach. Całość - zarówno w życiu bohaterów, jak i w grze aktorskiej - psuje Rene Zellweger jako kobietka poszukująca męskiego ramienia.
- Nie odczuwam różnych form sztuki, zajmuję się fotografią, malarstwem, poezją, aktorstwem. Wszystko jest dla mnie jakąś formą sztuki - mówił w czasie konferencji prasowej, która zgromadziła tłumy dziennikarzy i jeszcze więcej fanów aktora.
Mortensen aktorstwem zajął się późno, bo jak przyznał, długo wątpił w to, że może w ogóle grać. Potem wyjechał do Nowego Jorku... za kobietą, a tam dopiero przekonał się, że może to jest coś dla niego. Do dzisiaj nie ma roli, którą uważałby za przełomową. Pomimo kilku słabych produkcji, nigdy nie zagrał roli, której by zagrać nie chciał.
- Ważne by być elastycznym, by zaangażować się w rolę - powiedział Mortensen, który ponoć nawet poza planem zdjęciowym chodził z mieczem Aragorna, by lepiej wcielić się w swoją postać. Podobno spał też w lesie, o co zresztą pytano go na spotkaniu.
- A tak słyszałem o tym, jak też, że spałem z końmi. Lubię spać w lesie, nie tylko na planie - śmiał się Mortensen - I nie spałem z końmi, choć tam były bardzo przystojne konie.
Pytany, czy zaangażuje się w produkcję "Hobbita", zauważył, że byłoby to ciężkie, zwłaszcza, że jego postać nie występuje w książce. Ale film to biznes, więc wszystkiego można się spodziewać. Gdyby miał więc okazję dopełnienia postaci Aragorna, zastanowiłby się nad tym.
- Chyba, że każą mi zgrać 11-letnia chłopca - powiedział - Wtedy byłby problem, bo nie wiem, czy nawet dzisiejsze efekty specjalne pomogą.
Wspominał również naukę języka rosyjskiego na planie "Eastern Promises". Zresztą w Łodzi Mortensen udowodnił, że legenda o jego talencie lingwistycznym (aktor mówi kilkoma językami), legendą nie jest. Odbierając nagrodę, wyjął z kieszeni kartkę i zaczął po polsku zapraszać publiczność na film "Good". I trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu poszło.
A wracając do filmu Cronenberga o rosyjskiej mafii i pamiętnej scenie w łaźni, gdzie Mortensen bije się z wrogami nago...
- To nie był dubler - zapewnił Mortensen - Może nie był to najlepszy sposób na zaprezentowanie światu swojej nagości, ale czasem aktor nie może wybierać.
Wyznał, że teraz marzy mu się teatr i może już wkrótce wystąpi w hiszpańskojęzycznej sztuce. Wspominał również pracę na planie filmu Lecha Majewskiego "Ewangelia wg Harry'ego", w którym zagrał główną rolę na początku lat 90. Film powstawał w Łebie. Mortensen przyznał, że najbardziej zaskoczyły go wtedy w Polsce tłumy zmierzające do kościoła.
A komu kibicuje Mortensen, który przez pewien czas mieszkał z rodzicami w Ameryce Południowej?
- Wczoraj drużyna, której kibicuję odkąd byłem małym chłopcem wgrała 4:1, choć na początku nie miała szans. ASLA to w dosłownym tłumaczeniu Kruki z Buenos Aries w Argentynie - powiedział aktor i wręczył tłumaczowi znaczek swojej drużyny.
Martyna Olszowska, Łódź