Włochów chwalicie, Avatiego nie znacie
Pupi Avati - wyśmienity włoski reżyser, jednak prawie nie znany w naszym kraju, po raz pierwszy spotkał się z polską publicznością na Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. Widzowie syci po obszernym przeglądzie filmów Włocha, mogli odpytać go z nurtujących ich kwestii.
Do Zwierzyńca twórca przybył wraz ze swoim bratem Antoniem, który jest współscenarzystą i producentem filmów Pupiego. Obaj uśmiechnięci stanęli naprzeciw publiczności, dość tłumnie zgromadzonej w kinie "Skarb".
Na początku spotkania reżyser "Domu o śmiejących się oknach" uraczył słuchaczy opowieścią grozy pamiętaną z dzieciństwa, tym samym nawiązując do słów Wojtka Kałużyńskiego, który z twórczością Avatiego zetknął się poprzez kino grozy.
Reżyser przyznał, że, słuchane w dzieciństwie, makabryczne historyjki wzbogaciły jego wyobraźnię.
Mimo, że młodego Avatiego ciągnęło do świata sztuki, to późno rozpoczął kręcenie filmów.
"Ożeniłem się i uznałem, że to już koniec" - mówił reżyser.
Dopiero, gdy zobaczył "Osiem i pół" Felliniego, coś się w nim przełamało i postanowił spróbować sił jako twórca. Początki jednak były trudne. Jego debiut okazał się taką klapą, że młody reżyser musiał przeprowadzić się do Rzymu, gdyż Bolonia była dla niego "spalona". Rzym okazał się jednak dla Avatiego łaskawszy. Kariera zaczęła nabierać rozpędu. W Rzymie poznał także swojego mistrza Felliniego, z którym połączyła go przyjaźń.
Kino Pupiego Avatiego ewoluowało w stronę wypowiedzi coraz bardziej osobistej, autobiograficznej. W opowieściach często osadzonych w tematyce rodzinnej na plan pierwszy wysuwa się relacja z matką. Dla braci Avatich, wychowanych w niepełnej rodzinie, ten aspekt jest nie do przecenienia.
Wsparcie ze strony matki pomogło przezwyciężyć rozczarowanie młodego twórcy, który podniósł się po porażce swoich pierwszych dwóch filmów, dzięki czemu udało mu się wypracować pozycję jednego z najciekawszych włoskich reżyserów.
Bartosz Stoczkowski, Zwierzyniec